Requiem katedralne

Jeśli nigdy nie byłeś w sandomierskiej Katedrze, przyjdź… strzelista wieża iglicą w niebo się wspina, jakby chciała na palcach stanąć. Wzgórze katedralne wiązami obsadzone. Drzewa jak strażnicy pilnują budowli, która piersią z cegły czerwonej oddechu nabiera. O czym myśli tak w dal wpatrzona?
Dziś zaprasza cię do swego wnętrza, bo dar ma dla ciebie – coś, czego nigdy już nie zapomnisz.
Wchodzisz… a tam cisza wyczekiwania i oczy wpatrzone w śpiewaków, co drżą w gorączce muzyki, która im się z duszy wylewa…
Kotły, flety i skrzypce niepokoją się – czy oddadzą z wnętrza swego urok, siłę i kolory dźwięków?
Nie trwóżcie się harfy świetliste… sprawne dłonie artysty jak kochankę was obejmą i wytryśnie z was źródło.
Cisza…
Ktoś szelestem ją przerwał i zawstydzony spuścił oczy. Nikt już nie drgnie – nawet czas wstrzymał bicie swego serca.
I oto… ze smyków i wiolonczeli unosi się lekka mgiełka półcienia muzyki. Budzi rozmarzenie, więc oczy przymykasz. Jedwab głosów się włącza, delikatnie się snuje po nawie kościoła. Wznosisz się wraz z melodią i nawet nie zauważasz, gdy głos wpierw łagodny przybiera na sile i z surowością ogłasza… oto Dies Irae… Dzień sądu!
Aniołowie drżą na wieść o tym, a cóż dopiero ty, któryś marnym grzesznikiem w obliczu Wszechmocnego.
Chrystusie… wołają śpiewnym głosem, a cały kanon błagania uderza w strop świątyni i deszczem srebrnych nut opada na słuchaczy.
Cisza… i nagle szał się rozlewa po nawie… kotły, bębny krzyczą i biją na alarm – chrońcie się, Pan nadchodzi! Góry, pagórki padnijcie, zakryjcie! Bo oto Oblicze Straszne los grzeszny skazuje. Nie ma odwrotu! Nie ma ucieczki! Gdziekolwiek się schronisz, tam ciebie dosięgnie twoje przeznaczenie. Na myśl ci przychodzą grzechy i lęki piekielne cię ogarniają. Chcesz upaść na twarz drżąc cały, lecz oto…
Z głębokich czeluści wynurza się postać… potężna i blada przy wtórze trąb dłoń wznosi… a w dłoniach miecz. Uderza
o ziemię… i ziemia się trzęsie i strach włos podnosi, że zaraz podziemie roztworzy się i wyjdą umarli… nie. Jeszcze nie czas. Ale ty już kulisz się i z czcią nabożną słuchasz zwiastunki miłosierdzia. Jeszcze jest czas… łagodne nawoływanie jak balsam kładzie się na twym sercu. Ale nie zlekceważ jej, bo nie znasz dnia ani godziny!
Popatrz – mówi śpiewnym rozkazem – nie jesteś sam – nie byłeś sam. Obok ciebie twój stróż, twój anioł – twe sumienie. Co zrobiłeś – zapisane.
Kamień rzucony do wody nie tylko nie wróci, lecz również kręgi poniesie za sobą, co piekła i grobu dosięgną.
Zasmucasz się. Rozbrat bierzesz ze swym życiem, ale czy to pomoże?
Głos miłosierny podnosi cię i zmysły przenika…
Wtóruje jej szaleńczy przelot smyczka i chór jak niebiańska rota. Nie pozwala ci odpocząć.
Co chwila oddechu – to okrzyk chóralny, co spokój – to burza, na zmianę, by tym niepokojem twój pokój zakłócić, by tobą potrząsnąć, byś nie spał, lecz powstał jak Łazarz do życia.
Już dusza twa sił pozbawiona przysiada przy konfesjonale. Oczy podnosisz, by balast swój zrzucić, lecz widzisz – i kapłan wzruszony wargami bezgłośnie swe winy wyznaje.
Nie tu szukaj ucieczki, nie tu twe ukojenie. Lecz serce swe otwórz przed Tym, który nędzę twą zna i zanuć za pieśniarzem – Recordare
…”Błagam kornie bijąc czołem,
z sercem, co się zda popiołem,
wspomóż mnie nad śmierci dołem…”

Nostalgia i smutek rzewny cię ogarnia. Do ścian zimnych czoło przytulasz i płakać ci chce się i krzyczeć jednocześnie. Ale już pogłos chóralny od ściany do ściany wędruje i zbiera zbolałych. Głowy podnosi i wlewa nadzieję w umęczone serca.
Sanctus! Sanctus! Sanctus!
Chrystus ratunkiem! – Baranek Chwały, co cierniem udręczon – On jeden wybawi!
I już pragniesz wstać, biec przed siebie, powrozem miłości ciągnięty, do niego, do Zbawcy, na krzyżu rozpiętego.
Fale pieśni się wznoszą, w złoceniach migoczą, z miejsc ruszają posągi, wszystko chwałę chce nieść Umiłowanemu; wędrują pod stropem, zaglądają w szczeliny twej duszy, szukają… gdzie jest Miły, za którego wzdychasz odkupieniem?
Drżysz przejęty, bojąc się utracić to, co już osiągnąłeś – spokój i ulgę sumienia. To Requiem odciska się znakiem na duszy, gdy gaśnie ostatni śpiewny jęk solistów jeszcze w tobie odzywa się echem… jak fala, raz i drugi… zadziwiony spoglądasz – czy to jeszcze chór śpiewa, czy też serce na strunach tęsknoty gra?
…gdy nagle… szał oklasków łomotem rozbija kryształ ciszy. Przestraszone aniołki podrywają się z kolumn z furkotem, wraz z nimi podrywasz się i ty, by hołd oddać… śpiewakom? Orkiestrze? Nie… Temu, który tak wielki dar złożył – swe serce.