Witaj!
Dziś zanurzysz się ze mną w błękicie i poczujesz smak toni głębokich.
Zamknij oczy…
Gdzieś za tobą ginie zgiełk i zamęt miasta, miękkim gestem cię otula cichość traw – szept wikliny… Z góry świergot promiennego skowronka.
Posłuchaj…
W jego śpiewie słychać przestrzeń bezmierną i serdeczność, beztroskę tak radosną, że chciałbyś mu dłonie podać i wzlecieć wraz z nim wysoko… Ale słyszysz? Przez rozgrzane powietrze przebija się chlupot fali. Zaskoczony podnosisz powieki – to jezioro.
Migotliwe błyski kołyszą się na wodzie ścigając się ze sobą i chichocząc.
Trzciny kołyszą się zadumane. Nikt nie potrafiłby im odjąć tej dumnej powagi, gdy tak wyprostowane z niechęcią ulegają przemocy przyginającego je figlarnie wiatru.
Z szerokiej, spokojnej tafli jeziora od czasu do czasu z lekkim chlupotem wyskakują ryby. Po co? Na co? Ryby pytaj… Czy to niebo wydało im się drugim jeziorem błękitnym i głębokim, że karpie i amury pragnąc zanurzyć się w nim opuszczają na chwilę ojczyste wody? Karp jeden wie…
Ale oto nadpływa żaglowiec. Pierzaste żagle rozkłada i piersią białą wody rozdziela – to łabędź. Ptaszysko wielkie do ptasiej rodziny nie przyznający się, raczej do lilii białej na wodzie rozkwitłej. Szyję smukłą wygina i w wodzie się przegląda…
Lecz oto drugi nadpływa. To panna młoda w zwierciadle przeglądająca swą ślubną kreację. Na chwilę głowę w wodzie zanurza i nagłym szarpnięciem w górę podrzuca diamenty kropel… i już kreacja o kamienie szlachetne wzbogacona. Towarzysz przygląda się zachwycony, okrąża ją dumnym podpływem…
Ogonem trzepocze i skrzydła rozkłada. Pióropusz podnosi się gęstym wachlarzem, jeden, drugi, trzeci… Przepych, aż do miłosnego szaleństwa prowadzący.
Nie! Zawstydzona głowę pochyla, a potem nagłym podrywem wznosi się i zgrabnymi nóżkami obutymi w ciasne, czarne pletwy przebiega po wodzie. Wreszcie skrzydła trzepotliwe składa, osiada na wodzie i figlarnie na kochanka spogląda…
Zostawmy zakochanych. Intymnie odejdźmy dalej, gdzie mewy-przekupki targują się o towar na rybnym targu. Smukłe rybitwy nie bratają się z nimi, wysoko śmigają przepatrując jezioro.
Ale oto – uwaga! Z odległych rubieży nadciąga strażnik w czarny kaftan odziany. To hajstra, długi i wąski jak krzyż na niebie rozpięty i jak krzyż surowy – nie patrzy na ciebie, godnością swej służby przejęty. Bocian czarny, ptak puszczańskich mokradeł kołuje nad wodami, aż wreszcie uznawszy rewir za czysty spokojnie na wschód się kieruje.
Słyszysz? Drżąca z lęku cisza wraz z nim odchodzi, a z zarośli podnosi się żabi harmider. Posłuchaj, jak zadziorne i zaczepne staja się kumaki i żaby wodne. Policzki nadymają i jedna przez drugą się odgrażają:
-A przyleć tu, sprawim ci łomot, łomot, łomot…
Lecz tylko podejdziesz na tyle, by cię ledwie je objął, a już okiem łypiąc zamilkną liście zielone udając.
Oho! Uważaj, byś nie nabrał pogardy do stworzeń buńczucznych, a strachliwych – bo myśląc tak ujmę byś przyniósł niejednemu z twego rodzaju – idźmy dalej.
Na skraju jeziora las sosnowy postawił swe nogi – pnie trójkolorowe śmigają w górę. Wierzchołki zielone pachną sosnowym igliwiem, po łuszczącej się brązowej korze zbiegają w dół złote perły żywicy. Tu znajdziesz cień wilgotny nasycony orzeźwiającym zielonym oddechem.
Za zakrętem ścieżka odsłania ci widok tak niezwykły, że stajesz zaskoczony, bo oto…
Na wysokim postumencie stoi Chrystus – Wielki Rybak. Spojrzenie dobrotliwe obejmuje cię i przygarnia – podchodzisz… Szata jego wyblakła od ciężkich, utrudzonych godzin pracy, a w dłoniach trzyma sieć. Jeszcze wilgoć jest na niej i zapach połowu, jeszcze migoce trzepotliwą łuską ryb łowionych – to patron tego jeziora. Patrzysz długo mu w oczy i już czujesz, że kolejny jego połów udany, bo twe serce pochwycił i wrzucił w jezioro, bo już nie chcesz stąd odejść, bo już jesteś w nim rozkochany…
Zostajesz?…