Rozdział 1
Gawra
W gawrze było ciemno. I pusto. Nikt przecież nie ma ochoty zaglądać tam, gdzie jest ciemno, nic więc dziwnego, że było pusto. Przynajmniej do czasu.
Pewnego wieczoru na skraju gawry pojawiła się Pchełka. Nachyliła się nad otworem jaskini i zastygła w oczekiwaniu. Trwało to może ze dwa kwadranse. W końcu z ciemnego otworu wydobył się fuczący śmiesznie głos:
– Fffffczego fcesz?
Pchełka uśmiechnęła się.
– Fciebie – odparła wesoło.
– Tu nikogo nie ma – burknęło w odpowiedzi.
– Słyszę, że jest – Pchełka zeskoczyła z krawędzi i zajrzała głębiej. W ciemnościach jarzyły się zielonkawo czyjeś ślepia.
– To źle słyszysz. I nie wchodź tutaj. To moja gawra.
– Jesteś misiem? – zapytała Pchełka, ale posłusznie zatrzymała się na progu. Zielone oczy przymknęły się, ale po chwili zapaliły się czujnie.
– Fczemu pytasz?
– Bo gawry zamieszkują misie. I to zazwyczaj w zimie. A teraz jest złota jesień i słońce świeci od rana do wieczora, i…
– Za dużo gadasz – zezłościł się stwór i podniósł na przednie łapy. Z nozdrzy uniósł się dym i jaskrawo złociste płomienie. Blask, jaki na moment rozjaśnił grotę, ukazał oczom Pchełki postać niezgrabnego smoka o błyszczącej szmaragdowo łusce i czarnych, mieniących się purpurowo skrzydłach. Potwór czekał chwilę, chcąc wywołać sobą odpowiednie wrażenie, ale zaskoczony stwierdził, że Pchełka ani nie wrzasnęła przeraźliwie, ani nie zemdlała, ani nie rzuciła się do ucieczki; gorzej – z życzliwym zainteresowaniem przyglądała się Smokowi.
– Nie boisz się mnie? – zionął ze zdumieniem na pysku łuskowaty stwór.
– A powinnam? – z niewinną minką zapytała Pchełka.
– Wszyscy się mnie boją!
– Ja nie jestem wszyscy. Ja jestem Pchełka. I do tego czepliwa.
– No to czep siem kogo innego. Ja idem spać.
Smok zwinął się w miejscu i legł na suchych liściach tyłem do przybysza.
Pchełka ostrożnie usiadła obok smoczego ogona. Milczenie trwało dobrą chwilę, kiedy Smok zerwał się jak oparzony i ryknął:
– No i czego tu siedzisz? Mówiłam, żebyś poszła sobie gdzieś indziej!
– Ops! – uśmiechnęła się Pchełka. – To ty jesteś ona?
– Nie widać?
– Ciemno… – odparła Pchełka. – A w ogóle, to przecież miałaś spać.
– Nie mogem spać, jak mnie siem ktoś czepia – zawarczała Smoczyca.
– A wielu do tej pory się ciebie czepiało?
– Za wielu! Dlatego znalazłam sobie ten ustronny kącik, gdzie nikt nie zagląda, żeby mieć spokój. I miałam go, dopóki się nie zjawiłaś.
– Co rozumiesz pod słowem „spokój”? – cierpliwie indagowała Pchełka. Smok, zaskoczony, aż zachłysnął się dymem.
– Przecież to jasne: spokój to cisza, brak towarzystwa, możliwość wyspania się… to proste.
– A po co ci to potrzebne, Smoku?
Smoczyca zamyśliła się. Właściwie ciszę miała cały czas, tak samo sen, kiedy tylko na to miała ochotę. Czemu więc zamknęła się w tym odosobnieniu?
– Nie wiem, po prostu potrzebuję spokoju.
– Obawiasz się czegoś, Smoku, że ukryłaś się tutaj?
Odpowiedzią było milczenie. Smok położył głowę na łapach i przymknął oczy. Potem zapytał cicho:
– A ty po co tutaj przyszłaś, Pchełko?
– Żeby być z tobą…
Znów zapadło milczenie. Smoczyca przyglądała się Pchełce, jak ta spokojnie sadowiła się w okolicach jej ogona, a potem powiedziała:
– Jesteś taka mała, że łatwo mogę zrobić ci krzywdę, więc lepiej usiądź mi na ogonie.
I Pchełka, o nic już nie pytając, wskoczyła ufnie za trzeci ząbek na grzebieniu smoczego ogona.
Rozdział 2
Dzikie gwiazdy
Tej nocy Smoczyca nie mogła zasnąć. Czy to nieoczekiwana wizyta, nieplanowana zmiana losu, czy też jeżące łuskę na grzbiecie przeczucie czegoś niezwykłego, które miało nadejść, tak ją niepokoiło? Nie wiadomo. Dość, że po raz pierwszy od wielu dni Smok wyszedł przed jaskinię i spojrzał w rozświetlone gwiazdami niebo. Długo przyglądał się migotliwym błyskom, gdy nagle usłyszał obok siebie głos:
– Ach, jakie piękne są gwiazdy…
Smok obejrzał się. Pchełka siedziała na kamyku obok i rozmarzonymi oczami błądziła po niebie.
– A ty tu skąd? – zapytał Smok.
– Głupie pytanie, przecież przyniosłaś mnie na ogonie…
Smoczyca zamilkła, zdumiona trafnością odpowiedzi. Potem, wskazując pazurem jedno miejsce na nieboskłonie, zapytała:
– Co to za jasna gwiazda jest na zachodzie?
– Gdzie? – zapytała Pchełka.
– Ta najjaśniejsza. Tam, jak popatrzysz przed siebie.
– To Wenus.
– Aha…
Pchełka chwilę kontemplowała jej blask, a potem zagadnęła:
– A wiesz, gdzie są Plejady?
Smoczyca zawstydziła się. Mało wiedziała o świecie, choć po nim latała. Pchełka zrozumiała milczenie i wyciągając łapkę przed siebie, zaczęła opowiadać:
– Widzisz te trzy gwiazdy równiutko ułożone w rzędzie, świecące jasnym blaskiem? To pas Oriona. Niżej delikatny rząd maleńkich gwiazdek – to miecz Oriona. A teraz poprowadź wzrok wzdłuż miecza… widzisz Plejady?
Smok aż rozdziawił pysk, patrząc w górę. Pchełka kontynuowała:
– A teraz popatrz: niedaleko Plejad, pod nimi, spotkasz najjaśniejszą gwiazdę po drodze – to Jowisz. A jak spojrzysz od Jowisza w kierunku Wenus, zobaczysz całkiem niedaleko Jowisza trzecią najjaśniejszą gwiazdę. To Saturn. A jak spojrzysz wzdłuż miecza Oriona w przeciwną do Plejad stronę, w dół, to zobaczysz Syriusza. To pies Oriona.
– No, dobrze – przerwała Smoczyca – i co z tego?
– Co z tego? A nic. Są piękne. – odparła beztrosko Pchełka. – Gwiazdy są dla nas tylko po to, żeby były piękne.
Smoczyca posmutniała. Spojrzała na swoje gadzie łuski, błoniaste skrzydła i przypomniała sobie, że od chwili wyklucia nikt nie powiedział jej, że jest piękna, ale zawsze nazywali ją potworem.
– Nie lubiem gwiazd – warknęła z goryczą.
– Fczemu? – zafuczała przyjaźnie Pchełka.
– Bo som… takie białe. Niby świecą, a tak naprawdę nie ma w nich ognia, szaleństwa czerwonych płomieni, som blade i zimne. Nie lubiem ich! – tu Smoczyca otworzyła paszczę
i zionęła gorącym, szaleńczo czerwonym płomieniem. Pchełka odczekała, aż wygaśnie dzikość oddechu Smoka i stwierdziła:
– Biały kolor jest inny niż czerwony, ale przez tę inność jest piękny.
– Czerwony jest dziki, biały jest oswojony! – wrzasnęła lekko rozzłoszczona Smoczyca. – Kocham czerwień, bo jest dzika, tak jak ja!
– Góry też są dzikie – odparła Pchełka. – A jeśliby góry pomalować na czerwono, czy nadal byłyby dzikie?
Smoczyca zamilkła zdziwiona. O tym nie pomyślała. Pchełka kontynuowała:
– A jeśli góry mają białe, ośnieżone szczyty, to czy przestają być dzikie, a zaczynają być oswojone?
– Hmm… – Smoczyca nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Pchełka spojrzała na nią z ukosa i ostrożnie, po cichutku zapytała:
– A jeśli blask gwiazdy jest inny niż oddech Smoka, to przestaje być piękny i dziki? I czy Smok musi się gniewać na inność aż do znielubienia?
Smoczyca długą chwilę nie odpowiadała. Patrzyła na dzikie, nieoswojone gwiazdy, a potem wykręciła się i rzekła do Pchełki:
– Wskakuj na ogon. Wracamy do jaskini.
Rozdział 3
Kolczaste jabłko
Obudził je śpiew ptaków.
Właściwie w gawrze Smoka zawsze panował mrok, nigdy więc nie było wiadomo, czy na zewnątrz jest ranek, środek dnia, czy też wieczór. Mieszkaniec jaskini potrafił jednak odgadnąć to po odgłosach, jakie go dochodziły.
Noc charakteryzowała głęboka cisza, nasycona zimną wilgocią, przerywana szmerem liści, kiedy padał deszcz lub dalekim wyciem dzikich zwierząt wychodzących na żer. O świcie odgłosy te cichły, a zaczynał narastać ptasi trel, wpierw pojedynczy, potem przekształcający się w śpiewny harmider. Kiedy znowu cichł, znać było, że nadchodzi prażące słońcem południe. Wtedy Smoczyca zasypiała i budziła się dopiero wieczorem lub w nocy.
Tym razem ptasim chórom towarzyszyło głębokie burczenie w trzewiach Smoka, powodujące narastające jego niezadowolenie.
– Co ci jest? – zapytała Pchełka, kiedy Smok zaczął się wiercić, przewracać z boku na bok, wstawać i krążyć wokoło legowiska.
– Nie słychać? – odburknął równie głośno, jak bulgot skręcających się z głodu kiszek.
– Aaaa… Smok jest głodny? – uśmiechnęła się Pchełka. – To czemu nie polecisz coś zjeść?
Smok spojrzał na Pchełkę. Była tak mała, że szkoda byłoby na nią kłapnięcia paszczy. Wrócił na legowisko i położył głowę na łapie.
– Bo jest za wcześnie. Znaczy siem… za późno. Jest już za jasno, noc siem skończyła.
– To w dzień nie można znaleźć niczego na śniadanie? – zainteresowała się Pchełka.
Smok spojrzał na nią spode łba.
– A widziałaś, żeby smoki latały w dzień?
– A czy wszystkie smoki muszą być do siebie podobne? – odparła Pchełka pytaniem na pytanie.
– A czy Pchełka musi być taka czepliwa, jak inne pchły? – zdenerwowała się Smoczyca.
Pchełka zamilkła, choć miała już ochotę rozpocząć opisywanie wielkich zalet przymusowych głodówek. Lepiej nie drażnić Smoka, zwłaszcza głodnego. Podniosła się i podreptała w stronę wyjścia. Smok otworzył oczy.
– Gdzie idziesz?
– Muszę się z kimś spotkać. Zaraz wrócę.
Pchełki nie było dwie godziny. Smok zdążył zapaść w krótką drzemkę, kiedy u wejścia do jaskini zatupały czyjeś nóżki. Zaciekawiony Smok wyjrzał ostrożnie. Pchełka siedząc za uchem dużego, kolczastego jeża komenderowała:
– Teraz w lewo… uważaj, tam jest taka wyrwa w ziemi… o, tak. To tutaj.
– Fco ty robisz, Pchełko? – zionął zdumiony Smok, patrząc jak jeż, zwijając się w kłębek, zsuwa z grzbietu ogromne, czerwone jabłko.
– Przyniosłam ci śniadanie.
– Chyba nie myślisz, że gustuję w kolczastym posiłku?
– Nie oferuję ci jeża do jedzenia, ale jabłko, które jeż przyniósł.
– Pchełko, smoki są stworzeniami mięsożernymi, czyżbyś o tym nie wiedziała?
W tym czasie jeż, strosząc kolce pod wygłodniałym i zachłannym wzrokiem Smoka, szybkim tuptem oddalił się w stronę lasu. Pchełka zamrugała oczkami zdumiona:
– Mając do wyboru kolczastego jeża i pachnące jabłko, ty wybierasz jeża?
– W tym wypadku, Pchełko, nie mam żadnego wyboru.
– Wybór jest, tylko musisz go dokonać.
– Nie rozumiesz mnie, Pchełko. Jeśli przypadkiem spadasz z drzewa, to czy masz wybór między lotem a upadkiem? Nie masz, bo twoja natura nie wyposażyła cię w skrzydła.
– Przykład nie pasuje do sytuacji. Wybór następuje już w chwili wdrapywania się na drzewo. A jeżeli chodzi o naturę… Jakiś czas temu gościł mnie w swojej sierści niejaki Kobold, pies profesora Frankfurturusa. Odwiedzając pracownię, byłam mimowolnym słuchaczem bardzo interesującego wykładu o naturze stworzenia. Czy zdajesz sobie sprawę, Smoczku, iż twoją i moją pierwotną naturą było odżywianie się roślinami, głównie zaś owocami?
– Coś bajdurzysz, Pchełko, albo wykład był z dziedzin fantazji. Odkąd smoki smokami, zawsze jedliśmy mięso!
Pchełka zamyśliła się. Jak nakłonić Smoka choćby tylko do próby zmiany upodobań?
– A gdybyś zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że jabłko, które leży przed tobą jest smacznym mięskiem z jagnięcia… może udałoby ci się zaspokoić choć na trochę głód?
– Równie dobrze mogłabym sobie wyobrazić, że jeż jest jabłkiem – odparła Smoczyca i wróciła do jaskini.
– Może i tak, ale skutki byłyby bardziej opłakane – westchnęła Pchełka i zabrała się za pałaszowanie soczystego owocu.
Całość książeczki do pobrania: