OBRAZKI Z PLANT
Stara zniszczona kobieta
przy głośnym aplauzie się łudzi
że brudny zawszony pijak
– to też ludzie
I idzie w glorii urody
z rumianym wstydem panieńskim
bo mętny wzrok spojrzawszy tęsknie
– kobiecość wzbudził
KRAKÓW
Nie przychodź tutaj ranną godziną
bo ulicami flotylle płyną
w barwach francuskich, anglo-niemieckich.
Czar miasta kradną w fleszach słonecznych.
Zostaw południe kupcom krzykliwym,
co zamieniają obraz prawdziwy
na nic nie warty kicz malowany
– pijackie dzieło z Floriańskiej bramy.
Bo przecież pragniesz łyk znaleźć wiary,
że gdzieś zachował się Kraków stary,
że spod żałosnych plakatów piętna
wnet się wynurzy ideał piękna…
Więc przyjdź wieczorem. W bramy się schowa
gwar – mieszanina barwy i słowa.
Z uliczek wyjdzie starzec zmęczony,
na czole krwawy odcisk korony.
Podparty laską Stańczyka stanie,
oczy mu zamgli smęt-zadumanie…
Przy nim poszukasz wspomnień minionych
w błysku Mariackiej złotej korony
o mur oparłszy skroń…
I może tętno ciszy wieczornej
wyłuska kopyt stukot powolny
…zaczarowana dorożka
…zaczarowany dorożkarz
…zaczarowany koń.
RATUSZ (Sandomierz)
Na Rynku, co w dół skarpy szarą płachtą opada
przysiadł Ratusz nad wiek przemęczony.
Cierń attyki go wieńczy, pleśni zamsz nim owłada
siwą głowę w przechyle swym skłonił.
Ptasi rajcy – gołębie skaczą mu po ramieniu
debatują o cenach za ziarno.
Jemu gwar nie przeszkadza, w cichym śniąc zamyśleniu
mając głowę wieżycą podpartą…
Przejdą obok turyści obwieszeni trofeum
niosąc legend krępiańskich okruchy.
W kapciach z filcu dreptają krążąc jakby w muzeum,
podziemiami prowadzą ich duchy.
Spoglądają na Ratusz. Lecz nie widzą nic zgoła
prócz maszkaron, zegara i cegły,
bo przyczaił się w bryle, ciszę siejąc wokoło
strumień wspomnień, czasowi uległy…
Lecz to pozór, bo kiedy zmierzch zapłonie w latarni
Ratusz drgnie i ze snu się podnosi.
Potem spojrzy ku Bramie uśmiech śląc jej figlarny
i na spacer ją grzecznie zaprosi.
Pójdą w dół Staromiejską. Starej lipie się skłonią
przycupniętej pod murem klasztoru
i na kruchych wspomnieniach starczą wsparłszy się dłonią
znikną w ciemnych zaułkach wieczoru.
A na pustym deptaku wśród kamienic łańcucha
Szwed z Tatarem o pamięć zagrają.
Skrzypki wezmą słowicze, zarzępolą do ucha
i Sandomierz z księżycem zbratają.
NIEBO
Niebo jest jak ognisko, co przygasa w popiele,
jeszcze płonie, lecz nisko, żar purpurą się ściele,
a od lasów wychodzi i na niebo się wkrada
granatowy mruk koci. Dolinami noc włada…
Ale spojrzyj za siebie! Z krzykiem światła, ze złością
pod ciemniejącym niebem szczyty walczą z ciemnością.
Głowy skalne unoszą, zachłystują się słońcem
tryumfalnie się puszą, chcąc zapomnieć, że końcem
ich jest śmierć fioletowa. Cień głęboki się ściele
gaśnie blask… już żałoba. Cichość jakby w kościele…