To co najlepsze

MAKARON
Henoch wyszedł przed dom i spotkał Boga.
Skąd wiedział, że to Bóg? Nie powiem ci. To się wie. (Gdy spotkasz Boga, też będziesz o tym wiedzieć…)
I Henoch ucieszony zaprosił go do domu.
Żona Henocha, usłyszawszy o Niezwykłym Gościu wpadła w panikę:
– Taki Gość… taki Gość! Czym my Go ugościmy? – labiedziła. – Przecież to ktoś ważniejszy niż minister, ważniejszy niż sam Król!
– Nic się nie martw kobieto – uspokajał ją Henoch. – Daj, co mamy najlepszego i o nic się nie troskaj. Przecież to jest Bóg, a nie człowiek. A skoro jest Bogiem, a nie człowiekiem, to z racji swej Boskości wie wszystko. Wie również o tym, że to, czym Go ugościmy jest w istocie najlepsze, co posiadamy.
I rzeczywiście. Bóg w swej Wszechwiedzy widział szczodrość Henocha i zrobiło Mu się bardzo miło. Tak miło, że postanowił znów go odwiedzić.
I tak dzień po dniu Henoch gościł Boga tym, co miał najlepszego.
Aż pewnego dnia zniecierpliwiona żona wyrzuciła przed nim gromadzące się w niej pretensje:
– Posłuchaj mnie, mój drogi mężu. Ja rozumiem, że to jest Bóg i że należy Mu się wszystko, co najlepsze. Ale wczoraj już i kaszy mi zabrakło… Co mam dziś podać?
– Podaj to, co masz najlepsze – z niezmąconym spokojem odparł Henoch.
– Ale mi już została tylko mąka! – krzyknęła za nim z gniewem. Henoch odwrócił się w progu.
– To zrób makaron – powiedział i wyszedł z kuchni.
Makaron na obiad? Dla samego Boga????
To się w głowie nie mieściło… Ale Bóg w swej Wszechwiedzy wiedział, że ten makaron to coś, co Henoch w tej chwili miał najlepszego. I smakował mu ten makaron jak najlepszy rarytas.

NIEPOKÓJ I PEŁNIA
Tej nocy żona Henocha długo nie mogła zasnąć. Nad ranem pociągnęła męża za rękaw i powiedziała:
– Mężu mój, ogarnia mnie pewien niepokój.
– O cóż, moja żono?
– O te odwiedziny. Bo niby gościmy samego Boga, a jednak odnoszę wrażenie, że przychodzi do nas jeden z tych przyświątynnych żebraków.
– Czemuż odnosisz takie wrażenie, moja żono?
– Bo zwróć uwagę na to, że jakkolwiek z wielkim szacunkiem obdarzamy Go tym, co mamy najlepszego, atoli ani razu nie zostaliśmy przez Niego obdarzeni. A przecież to jest Bóg!
I ta trafna w swej logice myśl zastanowiła Henocha. Niczym jednak się nie zdradzając po raz kolejny przyjął w swych progach Boga. Ale Bóg w swej Wszechwiedzy wyczuł niepokój, jaki go ogarnął i zapytał:
– Henochu, czy mógłbym poprosić cię o małą przysługę?
– Cokolwiek sobie życzysz, Panie.
– Odprowadź mnie proszę kawałek drogi.
I poszli. A w trakcie drogi Bóg zadał podchwytliwe, acz delikatne pytanie:
– Czy jest coś Henochu, co cię niepokoi?
Henoch zastanowił się. Wiedział, że wypowiedzenie swego niepokoju byłoby Gościnnym Nietaktem, nauczony jednak przez swych Ojców szczerości, tak w końcu się wyraził:
– Boże mój, znasz kobiety. Nigdy nie patrzą na dzień wczorajszy, ani jutrzejszy. Interesuje je tylko to, co widzą w pobliżu swego nosa. Otóż moja żona dnia dzisiejszego nie zobaczyła nic, oprócz Braku. Jej niezadowolenie wywołało u mnie niepokój.
– Czego brak twej kobiecie, jeśli jest w niej Pełnia?
Henoch zaskoczony przystanął:
– O jakiej Pełni mówisz Boże?
– Pełni życia, Henochu. Pierwszego dnia, gdy do ciebie przyszedłem, przyniosłem ze sobą dar. Z tego też powodu musisz być dla swej żony bardziej wyrozumiały.
– Dar? Pełnia życia? – Henoch w dalszym ciągu nie rozumiał. Bóg uśmiechnął się i wyjaśnił:
– Twa żona jest w ciąży. Za kilka miesięcy urodzi ci syna i nadasz mu imię Matuzalem. Twój syn przejmie Pełnię życia i stanie się synonimem Długowieczności. To jest mój dar.
Henoch otrząsnął się z zamyślenia i zawołał za odchodzącym Bogiem:
– Panie! Czy jutro także mnie odwiedzisz?
– Jeśli tylko tego zapragniesz – dobiegła go z oddala odpowiedź. I Henoch uradowany wrócił do domu.

PTASIA WIARA
Radość mężczyzny nie zawsze jest radością kobiety i odwrotnie. Żona Henocha ucieszyła się z Bożego prezentu, aczkolwiek zaraz potem zaczęły się troski i lamenty:
– Drogi mężu – załamywała ręce – Wielcem rada z powodu Daru, jaki otrzymaliśmy… ale czyż Bóg nie ma Bożego Rozsądku? Wszak każdy, nawet najgłupszy handlarz wie o tym, że jeśli kupuje się kozę, to trzeba mieć również pieniądz na postronek…
– Co ma do Boga handlarz i koza? – zadziwił się Henoch.
– A to – zirytowana żona podparła się pod nieco już zaokrąglone boki – że jeśli już Pan Bóg pofatygował się, by dać swój prezent, powinien zadbać też o to, by było co włożyć do dzioba pisklakowi i czym przyrodzenie przyodziać. A jak na razie garnek pustoszeje z powodu Twojej szczodrości w przyjmowaniu Gości pod naszym dachem.
Henoch pokręcił ze zgorszeniem głową.
– Żono, moja żono. Ptaki mają gniazda, nie sieją i nie orzą, a Bóg i o nie ma staranie. Czemuż by nie miał i o naszego pisklaka zatroszczyć się?
– Bo ptak głupi i jakby Bóg się o niego nie troszczył, znaczyłoby to, że Stwórca z niego – bez obrazy – nie dorobiony. Bo znaczyłoby to, że zaczął dzieło i nie skończył, czyż nie?
Tu zadowolona ze swej kobiecej logiki chciała wykręcić się na pięcie i wyjść do kuchni, kiedy zatrzymał ją w drzwiach spokojny głos Henocha:
– Prawdą jest cożeś rzekła. Ptak głupi, rozumu nie ma, to i wiary nie ma. Trzeba się o niego troszczyć. A tyś mądra, to i wiarę masz, że cię Bóg bez opieki nie zostawi. A jeśli wiary nie masz – to znaczy, żeś głupia jako ten ptak i Bóg musi się o ciebie zatroszczyć, bo Stwórca z niego Doskonały, a nie – bez obrazy – niedorobiony.

NARODZINY
Pismo podaje:
„Henoch żył 65 lat i zrodził Matuzalema”
Ale to żona Henocha w bólach porodowych krzyczała. Henoch siedział przed namiotem i z niecierpliwością oczekiwał na swe pierwsze Ojcostwo.
Siwowłosi kronikarze napisali: Henoch zrodził Matuzalema. Nie napisali, że kiedy zajrzał w szafirowe oczy syna – jego dotychczasowy Spokój i Zadumę zastąpiła mieszanina Dumy i Niepokoju.
Dumna niespokojność – jak tak delikatną kruchość dziecięcego ciałka wypełnić spadkobierstwem Rodu Adamowego oraz Niespokojna Duma – czy potrafi podobnie jak jego ojciec, który z nic nie znaczącego podrostka uczynił ogólnie szanowanego Henocha, czy teraz on zdoła z tego nierozumnego, rozwrzeszczanego maleństwa – uczynić Głowę i Patriarchę, Przewodnika i Kapłana…
Tego dnia Henoch wyglądał Boga z większą niecierpliwością niż dotychczas, a Bóg bardziej niż dotychczas opóźniał swoje przybycie.
Gdy tylko ujrzał Go na horyzoncie, wybiegł i upadł Mu do nóg. Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebował rozmowy. I poszli na spacer do ogrodu. Tam długo milczeli obserwując szeleszczący wzrost liści, giętkość łodyg i twardość spękanej kory drzew. A potem Bóg rzekł:
– Henochu, czy widzisz to wszystko?
– Tak, Panie.
– Kto daje wzrost liściom, kto kształtuje giętkie łodygi, kto utwierdza w podłożu pień drzewa?
– Ty, Panie.
– A jaki udział w tym ma twoja Duma?
Henoch zastanowił się:
– Dumny jestem ze wzrostu liści, którym Ty, Panie dajesz moc i siłę. Dumny jestem z giętkości łodyg, potrafiących w swej giętkości oprzeć się wiatrom i utrzymać dojrzewające owoce. Dumny jestem ze stabilności pnia, który wkorzeniony głęboko, dzięki Tobie, Panie otrzymuje życiodajne soki i przekazuje je gałęziom, liściom i owocom.
– A jaki udział w tym ma twoja Niespokojność, Henochu?
Henoch uśmiechnął się.
– Niespokojność, bym umiał zadbać o właściwe podawanie pokarmu, właściwą opiekę i całkowitą ufność w twoją Wszechmoc, Panie.
I tak zrodził Henoch Matuzalema.

CEL PODRÓŻY
Mijały lata. Matuzalem doszedł do wieku, kiedy spod płachty rodzinnego namiotu wyjrzał na szeroki świat. Owionął go wiatr ganiający po szerokich przestrzeniach i kuszącym szeptem opowiedział o stadach pasących się dzikich koni, które można ujarzmić, o zimnych, orzeźwiających toniach jezior, wabiących chlupotem błyszczących ryb – i Matuzalem pokłonił się do nóg Henochowi prosząc o pozwolenie udania się w podróż. Matka słysząc to, załamała ręce:
– Mężu mój, chyba nie pozwolisz na tak nierozważny krok? Spójrz na niego, ledwie to odrosło od ziemi, a już chcesz go wydać na niebezpieczeństwa czyhające w drodze na niego?
I tu wskazała na swe dziecię.
A Matuzalem słysząc z jej ust o niebezpieczeństwach podniósł się, by sięgnąć po ulubioną broń, z racji której nazywali go „Matuszalech” – niosący oszczep. Głową z racji wysokiego wzrostu zaczepił o płótno namiotu, co spostrzegłszy Henoch uśmiechnął się z rozbawieniem.
Żona jego zmieszana, ale nadal w wojowniczym nastroju, jak lwica broniąca swojego maleństwa dalej atakowała jękiem i lamentem:
– Owszem, wysoki jest, to prawda… ale głupi! Czyż onegdaj, gdy wysłałeś go po zakup worków z mąką nie przywiózł w zamian kupy drewna, którą znaleźć można w każdym obejściu?
Henoch z pełnym spokojem odparł:
– Żono moja, ta kupa drewna zwie się wozem i dzięki niej możemy nie tylko lekko transportować z daleka wielkie bagaże, ale i wyrabiając podobne urządzenia możemy sprzedawać je i zarabiać w ten sposób na wiele worków mąki, które – miast na swoim grzbiecie – przywieziemy wykorzystując siłę tylko jednego konia. Nie głupota, ale mądrość kierowała naszym synem.
Kobieta widząc upór i jednomyślność stojących naprzeciw niej mężów westchnęła i tym westchnieniem wszelką odpowiedzialność za przyszłość, przeszłość i teraźniejszość zrzuciła na barki Henocha. A ten ująwszy pod ramię swego Syna wyszedł na wieczorny spacer.
Wiatr uspokojony decyzją przycichł, a Henoch podjął w rozważnym zamyśleniu:
– Matuzalemie, nie obawiam się o twe życie. Powierzyłem je już dawno Bogu, który zapewnił mnie o twej długowieczności. Niepokojem mnie tylko przejmuje cel, w jakim wybierasz się w tak daleką podróż.
– Czyż nigdy ojcze nie pragnąłeś – odparł na to Matuzalem – udać się w drogę bez celu, bez planów, dla samego tylko sprawdzenia sił i własnych możliwości?
– Nie, Synu, nigdy nie ma podróży bez celu. Zawsze, kiedy wybierasz się w drogę – masz plan. I teraz mi go przedstawiłeś.
– Jak to? – Matuzalem zadziwił się niezrozumiałą przenikliwością ojca.
Henoch przystanął i spojrzał mu ciepło, z uśmiechem, głęboko w oczy:
– Powiedziałeś – chcę sprawdzić własne siły i możliwości. To jest objawiony twój cel i plan. I popieram go. Pamiętaj tylko o jednym. Droga twoja niech będzie drogą mądrości. Na drogę bezbożnych nie wchodź, lecz podążaj torami sprawiedliwości. Gdyż droga sprawiedliwych jest jak blask zorzy porannej, która coraz jaśniej świeci aż do białego dnia.
A potem długo spacerowali, aż ich postacie ukryła głęboka noc.

NIEPOKÓJ
– Panie, Panie mój!
– Słucham cię Henochu.
– Mój syn jest już drugi rok poza domem. Nie mam o nim żadnej wieści. Nie wiem, czy pławi się w bogactwie i zaszczytach, czy w gnoju i ubóstwie.
– Powiedz, mój drogi przyjacielu, czy będąc w bogactwie twój syn przestaje być twoim synem?
– Nie, Panie.
– A czy będąc w gnoju i ubóstwie traci coś ze swego dziedzictwa?
– Nie, Panie, zawsze i wszędzie, cokolwiek z nim się stanie – zawsze to będzie mój syn Matuzalem.
– O cóż więc się zamartwiasz, Henochu?
– O to, Panie, że będąc bogatym zapomni o mnie, a będąc ubogim – będzie się wstydzić do mnie powrócić.
– A czego uczyłeś go w czasie, gdy przebywał wraz z tobą?
– Tego, Panie, czego Ty mnie uczyłeś.
– A więc możesz być spokojny.

MIASTO
Ruch na świeżym powietrzu i młodość dopominały się o pożywienie dla ciała. Skierował się w miejsce zalatujące smakowitymi zapachami. Gospoda pełna była gwaru i zaduchu. Goście hałaśliwie komentowali zalety, jak i wady kuchni.
Matuzalem przysiadł w kącie ze swoją porcją, nie dane mu było jednak zaznać spokoju. Grupa podpitych wyrostków zaciekawiona nową postacią przysiadła obok niego.
– Kim jesteś, przybyszu – padło pierwsze pytanie.
– Nazywają mnie Matuzalem.
– Jakiego króla jesteś poddanym? Skąd pochodzisz?
– Jestem synem Henocha i nie mam nad sobą żadnego króla. Jestem wolnym człowiekiem.
Na to stwierdzenie towarzysze wybuchnęli śmiechem.
– Wolnym człowiekiem? A któż z nas jest wolny? Popatrz na tego, co siedzi przy tamtym stole – silny, uzbrojony, a jednak musi na każde skinienie dowódcy stawić się… bo jest żołnierzem! A dziewka, która nas obsługuje – jest służką karczmarza. Gdzie znajdziesz wolnego człowieka? I w ogóle, czym jest – wolność?
– Prawdziwy wolny – to ten, który umarł. Ten żadnemu Panu nie musi się opowiadać – wtrącił inny bawiąc się nożem.
– No, chyba, że Arymanowi, Panu Nocy i Śmierci – wybełkotał jednooki myśliwy i wychylił kolejny kubek wina.
Na dźwięk tego imienia zerwał się żołnierz i porwał za włócznię.
– Nie waż się wymieniać tego słowa, bo ściągniesz na nas klątwę! – zakrzyknął z gniewem.
Myśliwy wstał chwiejąc się na nogach.
– Będę mówił, co mi się podoba! Jestem wolnym człowiekiem!
Ostatnie słowa wyszły z jego ust z krwawą pianą. Trafiony w brzuch włócznią zwinął się w agonii pod stołem. Rozgorzała bójka. Matuzalem porwał swój talerz i schronił się pod ścianą budynku. Pijani mężczyźni nie pytając o przyczynę zatargu włączali się do bijatyki rozdając ciosy na prawo i lewo. Szczęk rozbijanych glinianych naczyń mieszał się jękiem rannych i złorzeczeniem karczmarza, który próbował ratować co się dało.
Po pewnym czasie wszystko się uspokoiło.
Matuzalem wyszedł z kąta i usiadłszy przy jednym z ocalałych stołów dokończył posiłek. Jeden z uczestników prowadzonej wcześniej rozmowy podszedł do niego ocierając z krwi rozbite usta.
– Czemu nie brałeś udziału w walce? – zapytał.
– Ojciec uczył mnie, że ten, kto potrafi opanować samego siebie, więcej znaczy niż bohater, a człowiek nieopanowany jest jak miasto z rozwalonym murem.
– Ha! – zakrzyknął mężczyzna. – Opanowanie… jest zwykłym tchórzostwem! Jeśli pod twój dom przyjdzie zgraja rabusiów i spali twoje mienie, zgwałci żony i córki, cóż po twoim opanowaniu?
– Nie mówię o obronie. Mówię o tak bezsensownych bójkach, takich jak ta, która tu się rozegrała, kiedy ludzie bez sensu tracą swoje życie.
Matuzalem podniósł się i skierował do wyjścia. Jego towarzysz podniósł się również i wyciągnął do niego rękę:
– Nazywam się Erech. Chciałbym ci towarzyszyć.
Matuzalem uścisnął mu dłoń na zgodę.

RACJA OJCA
Do Henocha przybyli Ojcowie. Henoch ujrzawszy ich pokłonił się. Zakrzątnął się przy gościnie, obserwując ich uważnie, gdyż widać było, iż przyszli do niego w zaaferowaniu i konkretnym zamiarze.
Kiedy gościnnym rytuałom stało się zadość, mowę podjął najstarszy z Rodu:
– Słyszeliśmy, Henochu o twej decyzji wysłania swego syna Matuzalema w świat. Jakkolwiek jest to Twój syn, jednakże nie pochwalamy tej decyzji.
– Czemuż to, Ojcze Adamie? – spytał z niejakim zakłopotaniem Henoch.
– Wiesz dobrze, jaki świat stał się zepsuty. Odkąd pozwoliłem szatanowi na zagarnięcie mego dziedzictwa – tu Adam pochylił z niekończącym się zawstydzeniem siwą głowę – zło panoszy się wszędzie. Mord i nieczystość, kradzieże i ohyda życia opanowały ludzi. Jedyna enklawa Bożego posłuszeństwa jest w naszym rodzie.
– Jestem tego świadomy, Ojcze Adamie. Z pełnym jednak szacunkiem – czy oznacza to, iż mamy zamykać się tutaj jako te bojaźliwe owce w zagrodzie, nie wynurzywszy nawet czubka nosa na otaczający nas świat?
– Matuzalem jest jak na razie podporą i pierworodnym naszego rodu! – Mahalalel z zapalczywością uderzył laską o ziemię. – Nie powinieneś, mój wnuku, tak ryzykować!
– Ryzykujemy samym życiem – próbował uspokoić go Kenan. – Wszystko wszak jest w rękach Wszechmocnego.
Henoch podchwycił te słowa i z nadzieją zwrócił się do swego ojca:
– Ojcze mój, Jaredzie. Wysłałem Matuzalema w nieznane, to prawda. Czyniąc tak kierowałem się jednak tym, co ty mnie nauczyłeś. Wielokroć przecież powtarzałeś mi, bym wychowywał chłopca odpowiednio do drogi, którą ma iść, a nie zejdzie z niej nawet w starości.
– To prawda – przyznał Jared. – Gdy drogi człowieka podobają się Panu, wtedy godzi On z nim nawet jego nieprzyjaciół.
– Jakże więc Pan poznałby prawość dróg Matuzalema, jeśli nie udałby się on w nieznane? Jakże Matuzalem poznałby wolę Najwyższego i miałby sposobność okazać Mu wierność, jeśli by nadal przebywał w bezpiecznym i chronionym z wszelkich stron gnieździe?
Na to słowo Ojcowie nie mieli słów odpowiedzi. A Henoch zaklaskawszy posłał sługi po kolejny dzban wybornego soku winogronowego.

ZIARNO
Erech był impulsywnym i gwałtownym człowiekiem. Niestety, był również bardzo gadatliwy. Matuzalemowi to nie przeszkadzało. Z chęcią opowiadał o swoich stronach i swej rodzinie. Najwięcej jednak lubił opowiadać o swoim Bogu. Wszelako wszystko, co przekazywał Erechowi, było przez tamtego przyjmowane z niedowierzaniem i lekką ironią.
– Powiadasz, Matuzalemie, że macie tylko jednego Boga? A kto w takim razie opiekuje się bydłem, siewem, kto deszczem, a kto słońcem?
– Ten sam Bóg, Erechu.
– I śmiercią i narodzinami również?
– Również.
– Nie, to absurd! – wykrzyknął z irytacją Erech. Rozumiem, żeby jeden Bóg mógł się zajmować siewem i narodzinami, gdyż są to pokrewne zajęcia… ale jednocześnie mieć w swych rękach życie i śmierć? Dzień i noc? Światłość i Ciemność? O, nie, Matuzalemie, w coś takiego nie uwierzę!
– Ależ to proste, Erechu – cierpliwie tłumaczył Matuzalem zatrzymując się pośród mijanych właśnie łanów zboża. – Przyjrzyj się, proszę tej roślinie. Wiesz, w jaki sposób wyrasta kłos zboża? Jedno z tych dojrzałych ziaren wrzucasz do gleby. Co się potem z nim dzieje?
– Wyrasta z niego kłos, to naturalne!
– Ale aby wyrosła z niego nowa roślina – ziarno musi umrzeć. Prawda?
– Prawda.
– W jaki więc sposób w jednej roślinie może być zawarta jednocześnie śmierć i życie? Jeśli to potrafisz przyjąć, czemuż wydaje ci się dziwnym, że w rękach Jednego Boga znajduje się władza nad życiem i śmiercią, słońcem i deszczem, światłością i ciemnością?

GŁOS
– Henochu, czy również i dziś mogę prosić cię o odprowadzenie mnie kawałek drogi?
– Panie, nawet nie musisz o to prosić, czynię to z największą radością!
– Znam Henochu twoją wierność i zaufanie, jakie we Mnie pokładasz. Wiem również, z jaką mądrością rozmawiałeś z Ojcami. Pozwól jednak, że coś ci powiem.
Henoch zadrżał z swoim wnętrzu, czy jakimś śmiałym stwierdzeniem nie obraził Wszechmocnego, atoli dłoń Boża uspokajająco spoczęła na jego ramieniu.
– Miły przyjacielu, tak Adam, jak i pozostali twoi Ojcowie mieli wielką słuszność w ocenie świata, jaki rozciąga się dookoła. Moja cierpliwość znosi i akceptuje dążenie do poznania mądrości jaka cechuje niektórych z ludzi. Większość jednak popadła w taką pychę, że nie zważając na konsekwencje pogrążają się w grzechu, na oślep, zamykając się na konsekwencje, jakie grzech za sobą pociąga. Liczę jednak na to, że choć mają zamknięte oczy, jednak nie zatkali swych uszu. Dlatego daję ci teraz Swój Głos. Przemawiaj Henochu w Moim imieniu!
– Ale co Panie mam mówić? – przestraszony odpowiedzialnością wyszeptał Henoch.
– Prorokuj, Henochu takimi słowy: „Oto nadchodzi Pan z tysiącami swoich świętych, aby dokonać sądu nad wszystkimi i ukarać wszystkich bezbożników za wszystkie ich bezbożne uczynki, których się dopuścili i za wszystkie bezecne słowa, jakie wypowiedzieli przeciwko Bogu bezbożni grzesznicy”.
– Jak sobie życzysz, Panie – skłonił się Henoch i powrócił do domu.

RÓŻNICA
Erech nakłonił Matuzalema do zatrzymania się na obchodach święta w nadmorskiej miejscowości. Bogini Athot po raz kolejny okazała swoje niezadowolenie zatapiając we wściekłym sztormie rybackie łodzie, rybacy postanowili więc przebłagać ją wielością darów włączając w to ofiary z ludzi.
Matuzalem patrzył na to z niesmakiem. Erech spostrzegł to i jak zwykle skomentował:
– Podejrzewam że twój Bóg nie akceptowałby ofiar z ludzi?
– Mój Bóg więcej przedkłada miłosierdzie nad ofiary – odparł w zamyśleniu Matuzalem.
– Miłosierdzie??? Nad czym? – w zadziwieniu zakrzyknął Erech. – Jeśli to rzeczywiście on kierował morskimi falami, jakież miłosierdzie ukażesz mi w śmierci rybaków? A może to oni byli ofiarami, jakie twój Bóg zażyczył sobie na swym ołtarzu?
– Są pytania, na które nie odpowiem ci jednoznacznie. Musiałbym być kimś, kto zna przeszłość, przyszłość, przyczyny i skutki. Nie jestem Bogiem. Ale wiem jedno: rybacy nie byli ofiarami. I aby nie powtórzyła się sytuacja – nie potrzebna jest żadna ofiara.
Mój ojciec często mi powtarzał, że to głupota prowadzi człowieka na manowce, a potem jego serce wybucha gniewem na Pana. Wszechmocny często ostrzega ludzi przed niebezpieczeństwem, ale oni ignorują ich ostrzeżenia. Wystarczy często unikać grzechu, by cieszyć się Bożą opieką i Jego błogosławieństwem.
– Nie mów, że twój ojciec nie składa ofiar swemu Bogu!
Matuzalem nie mógł zaprzeczyć. Zaraz jednak wyjaśnił:
– Istnieje różnica pomiędzy ofiarami jakie składają bogini Athot, a ofiarami składanymi przez mego ojca. Celem ofiar rybaków jest Przebłaganie bóstwa i zapewnienie sobie dobrodziejstwa urodzaju. Mój ojciec składając ofiarę wyraża wdzięczność za to, co JUŻ od niego otrzymał. Jednocześnie wyraża swoją wiarę, że nie musi prosić Boga o przebaczenie tego, co uczynił złego, ale że grzech JUŻ zostało przebaczony.
Erech zirytował się:
– Jakaż to różnica! I tu przelewasz krew i tu, śmierć towarzyszy grzechowi, nieważne, czy jest ona przebłaganiem, czy dziękczynieniem.
Matuzalem uśmiechnął się.
– Wytłumaczę ci to wieczorem – powiedział tajemniczo i poszedł zamówić nocleg. Erech kręcąc powątpiewająco głową poszedł za nim.

CZTERY STRONY
Trudno być prorokiem we własnym kraju. Zwłaszcza, jeśli wszyscy w rodzie szczycili się wiernością Bogu i bogobojnością. Henoch odkrył z przerażeniem, że na wielu członkach rodu wieść o nadchodzącym sądzie Bożym nie robi żadnego wrażenia.
Doszło do tego, że zaczął się zastanawiać, czy polecenie Wszechmocnego nie było pewnego rodzaju nieporozumieniem. Wreszcie odważył się o tym powiedzieć podczas kolejnych Bożych odwiedzin.
– Powiedz mi, Wszechwiedzący Panie – zagaił, kiedy byli już sami i szykowali się do tradycyjnego spaceru. – Czy twoje polecenie dotyczyło tylko pogan, czy również tych, którzy są sprawiedliwymi?
– Czy jesteś Wszechwiedzącym, Henochu? – odpowiedział Bóg pytaniem na pytanie.
– Nie, Panie. Wiesz o tym, że nie jestem.
– To dziwne, odniosłem wrażenie, iż tak jest w istocie, skoro z góry przesądziłeś, kto jest poganinem, a kto sprawiedliwym – Bóg z lekka się uśmiechnął.
Henoch się zawstydził, dzięki czemu Bóg mógł wyjawić mu kolejną tajemnicę:
– Rozejrzyj się, proszę dookoła. Ile stron świata obejmujesz swoim wzrokiem?
– Cztery, Panie. Północ, zachód, wschód i południe.
– Takimi są również ludzie, jacy cię otaczają. Północ – to ludzie, którzy chodzą w ciemności i chcą trwać w ciemności. Takimi są zatwardziali grzesznicy, którym dobrze jest w takim stanie. Wschód ukazuje ludzi, którzy wyszli z ciemności grzechu, i choć są w jasności – nie wierzą w to i zamykają oczy przed zbawieniem. Zachodem są ludzie, którzy utracili poprzez swoje zachowanie i swój brak wiary świętość, a mimo to nadal się oszukują, że są Moimi wyznawcami. A Południe… ci są pełni radości ale i oczekiwania na koniec cieni jakie rozsiewa sobą Zło. Ty, Henochu masz iść na wszystkie strony świata i wszystkim, małym i wielkim, bogatym i niewolnikom, tym, którzy są w ciemności lub nie wierzą w otaczającą ich światłość – ogłosić SĄD. Sąd nad ciemnością, by jeszcze zdążyli przyjąć ofiarowaną im przeze mnie światłość. Zrozumiałeś Henochu?
– Zrozumiałem, Panie – odparł Henoch i jasność zajaśniałą na jego obliczu.

JASNOŚĆ
Tymczasem, zanim nastał wieczór, Matuzalem zniknął w mieście na około dwie godziny. Mieli spotkać się z Erechem w karczmie na wspólnym posiłku. Erech był już trochę zaniepokojony, potrawa w miskach już stygła, kiedy Matuzalem wbiegł zdyszany nie starając się nawet wytłumaczyć powodu swego spóźnienia. Dopiero po usilnych namowach wyznał, że udało mu się okazyjnie nabyć dla niego konia, „dosłownie za pół ceny”, by dalej mogli obaj podróżować konno.
Erech mile zaskoczony chciał zapłacić towarzyszowi cenę, za jaką nabył zwierzę, kiedy w drzwiach gospody zrobił się wielki gwar i harmider. Do pomieszczenia wpadli uzbrojeni wojskowi i z krzykiem zaczęli przepytywać, czyj to koń stoi przed wejściem.
– Mój – odparł przestraszony Erech. – A co się stało?
– W takim razie idziesz z nami! – dowódca porwał go do góry za ubranie.
– To nieporozumienie, ja tego konia kupiłem!
– Jeśli kupiłeś, to miałeś pecha, gdyż koń ten został skradziony z królewskiej stajni. Poczekasz na rozprawę w więzieniu!
Erech przeraził się i spojrzał ma Matuzalema. Ten udając, że sprawa jego nie dotyczy popijał z glinianego kubka. Erech drżącymi dłońmi wyjął sakiewkę i zaczął błagać dowódcę:
– Nie wiedziałem, że koń jest kradziony, oddam konia i dołożę do tego sumę, za jaką można byłoby go nabyć. Tylko proszę, nie zamykajcie mnie w więzieniu, jestem przecież niewinny! Zresztą, to nie ja kupowałem tego konia tylko on! – wskazał na Matuzalema. Żołnierz spojrzał niego, a ten spokojnie wstał, wyjął pieniądz i wręczywszy go wojakowi powiedział:
– Dzięki, możecie już odejść.
Erech nic nie rozumiał, tym bardziej goście w gospodzie. Matuzalem nic nie wyjaśniając kazał Erechowi szybko dojeść posiłek, gdyż przed nocą chcą ruszyć w drogę.
Ujechali już pewien kawał drogi, kiedy Erech nie wytrzymał:
– Czy możesz mi wreszcie powiedzieć, co to za heca z tym koniem?
– Oczywiście – odparł wesoło Matuzalem. – Ale najpierw odpowiedz mi na dwa pytania. Po pierwsze – dlaczego chciałeś mi zapłacić za konia, którego chciałem ci podarować?
– To naturalne, chciałem ci się odwdzięczyć za dar i uprzejmość, jaką mi wyświadczyłeś.
– Drugie pytanie – czemu chciałeś dać pieniądze dowódcy, który przyszedł cię aresztować?
– Głupie pytanie! Chciałem uniknąć więzienia! Ale jaki cel mają twoje pytania?
– Bardzo prosty, Erechu. Za pierwszym razem chciałeś płacić z WDZIĘCZNOŚCI. Za drugim razem chciałeś płacić ZE STRACHU. Ale jaka to różnica? Przecież to pieniądz i to pieniądz, nieważne, czy są one przebłaganiem, czy dziękczynieniem. To tak jak z ofiarami dla Athot i ofiarami dla mego Boga – i Matuzalem roześmiał się wesoło.
Erech przez dłuższą chwilę milczał a potem powiedział:
– Matuzalemie, abym to dokładnie zrozumiał musimy zsiąść z koni.
– Jak sobie życzysz – zeskoczył i podszedł do Erecha.
– Znaczy to – rzekł powoli Erech podchodząc do syna Henocha – że ta cała inscenizacja była tylko po to, bym zrozumiał różnicę pomiędzy ofiarami?
– oczywiście, przecież ci to obiecałem.
– W takim razie winienem ci wdzięczność za jasność tłumaczenia – to powiedziawszy Erech jednym uderzeniem powalił Matuzalema na ziemię. A wdzięczność Erecha zajaśniała Matuzalemowi wielością niespotykanie jasnych gwiazd wirujących wokół głowy. I zapanowała między nimi przyjaźń nie wymagająca żadnych już objaśnień.

ZAPROSZENIE
Henoch opuścił swój dom.
Niektórzy przypuszczali, że poszedł szukać syna, inni zaś podejrzewali go o utratę zmysłów, wszak ostatnimi czasy jego wypowiedzi były co najmniej dziwne. Wszelako wielu odetchnęło z ulgą: poselstwo o sądzie nie było dla nich wygodne, gdyż warunki, jakie sobie stworzyli, choć nie zawsze były zgodne z wolą Najwyższego, dawały im w miarę stabilne pozycje.
A Henoch ucałował swoją żonę, pogłaskał po główkach swoje podrastające dzieci, przekazał dziedzictwo w ręce zaufanych przyjaciół, by ci w czasie jego nieobecności zaopiekowali się jego rodziną – i ruszył w drogę.
Początkowo szedł dziarskim krokiem i z radością w duszy, jednak w miarę upływu czasu spowalniał swój marsz. Zastanawiał się, w jaki sposób ma przekazać poselstwo tym, którzy Boga nie znają, skoro ci, którzy wiele o Bogu wiedzieli, z taką niechęcią przyjmowali wieść o Jego powrocie i chwili rozliczenia się ze swego żywota.
– Czym się zamartwiasz Henochu? – usłyszał za sobą głos.
Obejrzał się i oczy zabłysły mu z radości.
– Nie spodziewałem się, Panie, że cię tu spotkam. Obawiałem się samotności w moim nawoływaniu.
– Podejrzewałeś, że zostawię cię samotnym? Henochu, czy tak mało jeszcze mnie znasz? Jakimże byłbym Panem, jeśli zleciłbym zadanie słudze i nie dopilnował jego wykonania? Jakim byłbym Ojcem, gdybym uczył dziecko życia nie pokazując mu prawidłowej ścieżki, jaką powinien iść?
– Pokaż mi więc Panie gdzie mam teraz się skierować.
– Widzisz ten budynek po prawej stronie bogato przystrojony, otoczony wysokim murem? Mieszka tam władca tej krainy. Idź do niego i przekaż mu Moje słowo.
– A czyż mnie tam wpuszczą? Przecież to król!
– Czyż nie powiedziałem ci, abyś o nic się nie troszczył? Przecież to Ja cię posyłam i to Ja w odpowiedniej chwili włożę w twe usta odpowiednie słowa. Wierzysz w to?
– Wierzę. Panie. Nigdy wszak mnie nie okłamałeś.
I ruszył Henoch w kierunku zamczyska. A gdy w progu zatrzymała go służba, wiedział, co ma im powiedzieć, by zaprowadzili go przed oblicze władcy.
Król otoczony przepychem i bogactwem siedział z nachmurzonym czołem. Tancerki wdzięcznie pląsały przy dźwięku rytmicznej muzyki, zapach kadzideł unosił się w powietrzu, nic jednak nie potrafiło obudzić królewskiego uśmiechu. W oczach jego odbijało się niezadowolenie z wszystkiego, na czym spoczął jego wzrok. Henoch pokłonił się nisko. Posępne spojrzenie władcy spoczęło na nim.
– Kim jesteś i z czym przychodzisz? – zapytał. Ten z pełnym spokojem, ale i szacunkiem odparł:
– Jestem twoim Gościem i przyszedłem do ciebie zaproszony w gościnę, o Królu.
Szmer zaskoczenia przebiegł po zebranych. Wielu było pewnych, że w tej samej chwili przybysz już utracił prawo do noszenia swej głowy. Król równie zaskoczony rzekł:
– Nie przypominam sobie, bym ciebie zapraszał.
– Twoje zaproszenie otrzymałem od Tego, który jest Twoim Panem i Stworzycielem. Przysłał mnie do ciebie, bym przekazał ci Jego Słowo.
Król zaintrygowany poprawił się na krześle. To, co słyszał z ust Henocha było czymś, co wyrywało go z nudy i zgorzknienia, jakim napawała go władza nad zlęknionym tłumem sług i służebnic.
– Mówisz do mnie zagadkami. A ja lubię zagadki. W takim razie zapraszam cię na posiłek, w trakcie którego dam ci zadanie, z jakim nie mógł sobie poradzić jak do tej pory żaden z moich mędrców. Jeżeli podołasz mu – przyjmę wtedy słowo, jakie masz mi do przekazania.
Henoch skłonił głowę w geście posłuszeństwa i zgody. I został odprowadzony na pokoje.

RADA CENNIEJSZA NIŻ ZŁOTO
Tymczasem nastał czas, gdy Matuzalem postanowił powrócić do rodzinnego domu. Erech nie był z tego zadowolony i próbował mu to wyperswadować.
– Pomyśl, Matuzalemie, jak przyjmą cię twoi bliscy? Wyszedłeś w świat bez niczego i wracasz do domu z pustymi rękami. Cóż pomyślą, jakież zdanie bedą mieli o tobie? Tylko jedno, żeś niezaradny i głupi. Poczekaj jakiś czas, zarób trochę grosza, wtedy z pewnością będziesz miał ich poważanie i szacunek. W tym możesz mi zaufać, znam się trochę na ludziach!
Matuzalem nie odpowiedział mu na to, tylko się uśmiechnął. Erech kontynuował dalej:
– Wiesz, co w tym świecie najwięcej się liczy? Nie dobre serce, ale pełna kieszeń. Nie mądrość, ale stanowisko. Bo dostojnik, nawet głupi większe ma znaczenie, niż biedak, choćby najmądrzejszy. Popatrz choćby na tego starca, który siedzi na rogu placu. Odzienie na nim poszarpane, a czyż ktokolwiek pomyśli o jego losie? Umrze bez żadnej troski tylko dlatego, że nie ma tego, co zapewniłoby mu godne traktowanie – złota!
Matuzalem zatrzymał konia i spojrzawszy na starca tak odparł Erechowi:
– A ja ci powiadam, że ten starzec ma coś, za co oddałbym cały swój dobytek.
I podszedł do biedaka i zapytał:
– Wiele przeżyłeś w swoim życiu. Pragnę więc zadać ci pytanie, z którym biedzę się już od dawna. Otóż pewien człowiek zajmował w królestwie wysokie stanowisko. Pewnego dnia wystąpił on przeciwko swemu władcy. Nie dość tego, zaczął również podburzać przeciw niemu cały naród. Zaznaczam, że władca rządził dobrze i sprawiedliwie, a człowiekiem kierowała jedynie chęć zdobycia większej władzy, aniżeli posiadał. A miał ów człowiek dwóch synów. Zwrócono się wówczas do nich z zapytaniem, jak postąpią w tej sytuacji, czy pójdą za ojcem, czy też mu się sprzeciwią. Wówczas pierwszy syn orzekł, że winien jest ojcu cześć i szacunek, dlatego przystąpi wraz z nim do spisku. Natomiast drugi orzekł, iż nawet cześć i szacunek nie uprawnia go do dzielenia z ojcem złych zamiarów i stanął przeciwko niemu. Powiedz mi, starcze, który z tych synów postąpił dobrze?
Starzec podniósł na niego swoje oczy i po chwili zamyślenia odpowiedział:
– Wielu miałem synów. Żaden z nich nie pragnął mądrości, ale każdego pociągała sława i bogactwo. Odeszli w świat i słuch po nich zaginął. Słowo „cześć i szacunek ojcu” rzadko słyszy się teraz z ust młodzieńców. Ale skoro pytasz mnie o radę… odpowiem ci. Z przyjemnością przyjmuję wiadomość o posłuszeństwie starszego syna, jednak uważam, że nawet posłuszeństwem winna kierować mądrość. Jeżeli ojciec źle postępuje, posłuszny syn powinien z pełnym szacunkiem zwrócić ojcu uwagę na niewłaściwe zachowanie i nie naśladować jego złych uczynków. Gdyż mądrość nie zależy od wieku, ani pozycji, ale od otwartości człowieka na mądre rady.
Matuzalem uśmiechnął się i rzekł do Erecha:
– Mówiłem ci, że ten biedak ma coś, za co oddałbym cały majątek. Gdy Henoch, mój ojciec wyprawiał mnie w drogę rzekł do mnie: „Za wszystko, co posiadasz nabywaj mądrości”. Dlatego wesprę tego bogatego biedaka częścią swego dobytku – i nachyliwszy się, wsunął starcowi w dłoń sakiewkę. Erech zdegustowany postępowaniem Matuzalema machnął ręką. Potem mruknął pod nosem, że woli swój dobytek wydać na godziwą przyjemność dla żołądka i skierował się w stronę gospody. Matuzalem pożegnał starca i chciał również odejść, gdy ten pochwyciwszy go za rękaw poprosił, by młodzieniec nachylił się, ponieważ chce mu udzielić pewnej rady.
– Na nocleg wybieraj zawsze czas, kiedy jeszcze jest widno – szepnął mu do ucha. – I nie wchodź nigdy do wezbranej wody, lecz poczekaj, aż opadnie.
Matuzalem podziękował za radę i odszedł. Starzec zaś powstał i skierował się w odludne miejsce. Tam otrząsnął się z łachmanów. Światłość na moment zabłysła, a posłaniec zadowolony z wykonanego zlecenia rozprostował skrzydła i wrócił do Boga.

RÓWNY PODZIAŁ
Wieczerza, w której miał brać udział Henoch przygotowywana była z pełnym przepychem. Kucharze ostrzyli noże, ale i kat zaostrzył topór. Zwyczajem bowiem było, że każdy, kto nie zadowolił gustów władcy tracił życie.
Przy stole zastawionym jadłem i napojem zasiedli dostojnicy ubrani w drogie, haftowane złotymi nićmi szaty, oraz ich żony obwieszone klejnotami, za które można było kupić niejedno życie niewolnika. Henoch przyglądał się uczestnikom uczty, a Pan odkrywał przed nim wnętrze każdego z nich.
Naraz podniósł się szmer podniecenia. Wszyscy powstali z miejsc, gdyż w drzwiach pojawił się monarcha wraz z żoną, za nim weszli dwaj jego synowie i dwie córki. Gdy zajęli swoje miejsca, wszyscy w milczeniu usiedli.
Król zaklaskał w dłonie i kucharze wnieśli półmisek, na którym leżało pięć upieczonych gołębi. Wtedy zwrócił się do Henocha:
– Skoro masz być dzisiaj naszym gościem, mam dla ciebie zadanie. Widzisz tutaj pięć gołębi. Nakazuję ci teraz, abyś dokonał równego podziału miedzy sobą a królewską rodziną.
Henoch chwilę się zastanowił, a potem przystąpił do dzielenia gołębi. Jednego położył przed królem i królową, drugiego przed królewskimi synami, trzeciego przed córkami, a dwa pozostałe położył przed sobą. Zdziwienie przetoczyło się przez zgromadzenie. Król równie zaskoczony zapytał:
– Czy mógłbyś wyjaśnić nam, na czym ma polegać podział, jakiego dokonałeś i na czym opiera się jego równość?
– To proste królu. Tobie i twej małżonce dałem jednego gołębia. Razem czyni to trzy. Dwaj twoi synowie i jeden gołąb również tworzą liczbę trzy. Podobnie jest z twymi córkami – dwa i jeden to trzy. Ja i dwa gołębie także tworzę trzy. Znaczy to, że podział był równy.
Król przez dłuższą chwilę milczał i milczało z nim całe zgromadzenie. A potem wybuchnął serdecznym śmiechem, któremu zawtórował śmiech całej sali. Kiedy już uspokoił się trochę, król rzekł do Henocha:
– Jesteś pierwszym, który potrafił sprostać zadaniu. Wyjaśnij mi, skąd bierzesz swoją mądrość?
Henoch uśmiechnął się:
– Wspominałem ci o tym już na początku, o królu. Uczy mnie tej mądrości mój Stwórca, który pragnie i tobie przekazać swoje słowa, byś mógł wzbogacać się o wiedzę i radość, której teraz doświadczyłeś.
I król łaskawie przychylił swych uszu do Słowa, jakie Bóg miał mu do przekazania, a wraz z nim wysłuchało poselstwa całe zgromadzenie.

MĄDROŚĆ ERECHA
Erech przez cały dzień wędrówki nie szczędził Matuzalemowi ironicznych uwag i drwiny. Wyliczał, po jakim okresie jego ubiór przybierze identyczny wygląd, co u napotykanych żebraków. Zachwalał aromat jaki mają pomyje, gdyż według jego mądrości przewidywał, że tym będzie się w niedługim czasie odżywiać, jeśli każdemu napotkanemu biedakowi będzie oddawał swój ostatni grosz. Wreszcie widząc, iż żaden argument nie dociera do towarzysza podróży, zamilkł.
Matuzalem rozejrzał się i rzekł:
– Zbliża się wieczór, a dodatkowo rzeka, która jest przed nami, zaczęła przybierać. Miejsce tutaj jest dobre na nocleg, jest też suche drzewo do rozpalenia ogniska i trawa dla koni. Przenocujmy tu, a jutro skoro świt, gdy tylko woda opadnie pojedziemy dalej.
Erech sprzeciwił się:
– Jeśli zatrzymamy się tutaj, nie zdążymy na kiermasz, jaki ma odbyć się w pobliskim mieście, a moglibyśmy wiele na nim utargować. To jedyna szansa, nie straćmy jej.
Kiedy Matuzalem nie zgodził się, Erech zirytował się:
– To zostań tutaj i zobaczymy, kto na tym lepiej wyjdzie. Spotkamy się jutro na noclegu w gospodzie.
I rozstali się.
Matuzalem zbudował sobie szałas, ugotował posiłek i ułożył się do snu. Nazajutrz o świcie podniósł się, nakarmił konia i ruszył w dalszą drogę. Po pewnym czasie natknął się na wezbrane aż po brzegi koryto rzeki. Nie odważył się wejść do niej, ale kierując się daną przez starca radą czekał, aż woda opadnie. Naraz ujrzał dwóch ludzi, którzy nadjechali z wielkim pośpiechem. Konie mieli mocno objuczone, mimo to starali się dostać na drugi brzeg.
– Poczekajcie, aż woda opadnie! – zawołał do nich, ale kupcy żądni zysku nie zważali na jego propozycję i szukając przejścia weszli do wody. Rzeka natychmiast ich pochłonęła. Na brzegu pozostały konie z ładunkiem. Matuzalem westchnął z ubolewaniem nad tragicznym brakiem rozsądku u niektórych ludzi, spokojnie poczekał na opadnięcie wody i przeprowadził zwierzęta. Wieczorem zjawił się w gospodzie. Erech czekał na niego zły i zniecierpliwiony. Na pytanie, jak minął mu czas odparł, że nie jest zadowolony, gdyż nie dość, że się nie wyspał, to jeszcze dwaj główni bankierzy, którzy mieli sponsorować festyn nie dojechali, cały więc jego pośpiech był niepotrzebny i zmarnowany.
– A mój spokój przyniósł mi wypoczynek i nieoczekiwany nabytek – odparł Matuzalem i opowiedział mu o przygodzie, jaka go spotkała. Potem zaprowadziwszy Erecha do stajni pokazał mu worki, jakimi objuczone były konie. Gdy zajrzeli do środka ładunku okazało się, że pod suknem znajdowało się złoto i klejnoty. Erech zaskoczony nie mógł słowa wypowiedzieć, a Matuzalem rzekł do niego z rozbawieniem:
– Gardziłeś mądrością starca, a wiedz, że właśnie dzięki jego radom zawdzięczam ten oto majątek. Wszelako, abyś i ty zaczął doceniać moc i potęgę mądrości, przyjmij proszę połowę mego nabytku.
I Erech docenił mądrość, jaka popłynęła z ust przyjaciela.

POWRÓT DO DOMU
Henoch wędrował od domu do domu, czasem będąc goszczony, a czasem wypędzany, jednakże zawsze towarzyszyła mu świadomość obecności Boga.
Pewnego dnia, gdy zmęczony usiadł pod kwitnącą akacją i zasłuchał się w brzęczenie odurzonych zapachem kwiatów pszczół zamyślił się nad powrotem do domu.
– Zawsze możesz powrócić do domu – usłyszał. Obok niego wsparty o pień drzewa siedział Pan i karmił ze swej dłoni szczebiotliwe wróble. – Jedyne pytanie, jakie ci w tym powrocie może towarzyszyć, to gdzie jest twój dom, Henochu?
Henoch zastanowił się. Do tej pory napotkał wiele domów, począwszy od gwarnego domu rodzinnego, skończywszy na opustoszałych z powodu wojny i nieszczęść siedzib. Widział domy, w których królowała radość, widział też domy, w których panował smutek i żałoba. Żadnego jednak domu nie potrafił nazwać małym, ale tak istotnym słowem – „mój”.
– Zawsze Panie myślałem, że mój dom jest tam, gdzie moje serce. A ono należy do Ciebie. Z tego wnioskuję, że Ty Boże jesteś moim schronieniem. Niepokoję się jedynie…
– O swoją rodzinę, czy tak?
– Tak, Panie. Gdybym wiedział, że powodzi im się dobrze, że niczego im do życia nie potrzeba…
– O to nie musisz się martwić. Twój syn Matuzalem powrócił z podróży bogaty nie tylko w mądrość, ale i w przyjaźń i majątek. Twoje dzieci mają dobrą opiekę, gdyż moi wysłannicy trwają przy nich dzień i noc.
– W takim razie jestem spokojny. I jeśli nie miałbyś Panie nic przeciwko temu, to z chęcią przyjąłbym Twoją gościnę.
– Będę zaszczycony, Henochu, gdy mój dom nazwiesz swoim domem. I jednego możesz być pewien, że na twoje przyjęcie przygotowałem to, co miałem najlepszego.
A Pismo mówi:
„Przez wiarę zabrany został Henoch, aby nie oglądał śmierci i nie znaleziono go, gdyż zabrał go Bóg. Zanim jednak został zabrany, otrzymał świadectwo, że się podobał Bogu.”