Na zakręcie

Na zakręcie swego życia spotkałam śmierć.
Stanęłam zaskoczona, a jednocześnie z lekka zdegustowana. Inaczej ją sobie wyobrażałam. Miała nadejść znienacka, straszna, a jednocześnie piękna, litościwie pozwalająca ujrzeć się jedynie w krótkim mgnieniu oka. Chciałam ją spotkać w zgiełku zderzających się za sobą samochodów lub na odwrót – w ciszy usypiającego powoli ciała. Miała być niebanalna jak powieść, wstrzymująca oddech do granic utajonej rozkoszy, a tymczasem…
Stała na zakręcie szara, brudna i niepozorna. U jej stóp wałęsał się wyleniały kundel, ze wstrętem obwąchujący jej spróchniałe kości. Pokrzywiony kostur, na którym się wspierała obwieszony był kawałkami przerdzewiałego łańcucha.
– Jest tak zardzewiały, że nawet nie wyda z siebie przejmującego grozą chrzęstu – pomyślałam ironicznie. Litość, jaką budziła swoją postacią popychała mnie do przodu, ale nadal stałam w miejscu. Odraza była silniejsza. Bałam się, że gdy do niej podejdę, to zagłębię się w jej brzydocie jak w ruchomych piaskach. Nagle śmierć zakaszlała. Spłowiały kapturowy płaszcz, jaki miała zarzucony na plecy zatrząsł się osypując ziemię szarym pyłem. No tak… w dodatku ma gruźlicę, chyba niedługo pociągnie. Użaliłam się nad nią, ale chwilę potem przyszła refleksja. Przecież śmierć nie umiera… a może jednak? Zaintrygowało mnie to. Ostatecznie mam jedyną okazję, by porozmawiać ze śmiercią i to w dodatku – ze swoją własną!
– Wyglądasz, jakbyś czekała na jakieś datki – zaczęłam sarkastycznie, chcąc zatuszować uczucie skrępowania. – Gdyby nie fakt, że postanowiłam nie przekupywać swojej śmierci…
– Idiotka – charknęło spod kaptura. – Mała, żałosna idiotka.
Zatkało mnie. Myślałam, że choć z racji bliskiego powinowactwa będzie miała trochę więcej dla mnie szacunku.
– Ja nic nie potrzebuję od ciebie – kontynuowała śmierć. – To ty potrzebujesz mnie.
– Jesteś ostatnią rzeczą, której potrzebuję – zdenerwowałam się. – Popatrz na siebie, nawet pies z kulawą nogą cię omija!
– Śmierci się nie wybiera – zarechotała i stuknęła kilka razy kosturem o ziemię. Zwierzak odskoczył od niej z podkulonym ogonem i zniknął za zakrętem. Pewnie na którejś przecznicy spotka swoją śmierć pod kołami pędzącego samochodu.
Usiadłam na krawężniku. Przypomniałam sobie, że mam kilka pytań, zastanawiałam się tylko, jak je zadać, by nie otrzymać ironicznych, nic nie znaczących odpowiedzi. W końcu zagaiłam zaczepnie:
– Co za zaszczyt mnie spotkał, że mi się pokazałaś? Przecież jeszcze nie pora na mnie.
– A skąd to wiesz? – śmierć westchnęła ciężko i z szeleszczącym grzechotem zginających się stawów usiadła obok mnie. Pociągnęłam nosem. Całe szczęście, że nie cuchnęła, nie znoszę brzydkich zapachów.
– To co, zabierzesz mnie ze sobą? A dokąd? – zainteresowałam się. Jakoś dziwnie nie bałam się, może fakt ujrzenia jej na własne oczy, może wrażenie, jak biedna jest i niegroźna sprawił, że to raczej ja miałam ochotę zaopiekować się nią, zabrać do mieszkania, aby ubrać ją, umyć i nakarmić.
– He, he – śmierć objawiła wreszcie poczucie humoru. – To raczej ja powinnam cię o to zapytać. Ponoć masz niezłą fantazję.
– Jakby to, co wymyślę spełniało się, to ciebie by tu nie było – odparłam, a potem zastanowiłam się. Może rzeczywiście ją sobie wymyśliłam? Niby od niechcenia sięgnęłam ręką i dotknęłam jej łokcia. Rzeczywisty, jak wszyscy diabli! Materiał był szorstki, prawie że kleił się od brudu, przez lekkie rozdarcia widać było blade, ziemiste ciało.
– Niewierny tomasz – śmierć trąciła mnie w kolano kosturem. Zabolało, więc przestałam mieć wątpliwości.
– Mam do ciebie kilka pytań natury egzystencjalnej – spojrzałam koso, a potem ciągnęłam dalej. Jej milczenie uznałam za orientowanie się w trudnych wyrazach, choć mogło być dokładnie na odwrót. – Jesteś tylko moją śmiercią, czy też po mnie zajmiesz się kimś innym? Jeśli tak, to jak wielu ludzi obsłużysz za życia, jeśli można to nazwać życiem – uśmiechnęłam się. Śmierć milczała, więc ciągnęłam dalej. – Wiem, że są różne rodzaje śmierci, jest śmierć z przypadku, nagła i spodziewana, śmierć zbiorowa i osobista, w hańbie i na polu chwały. Ha! Nawet słyszałam o śmierci duchowej…
– No, no… co za znawstwo materii – ironia zabarwiła jej głos iskierkami śmiechu. – A nie pomyślałaś, że śmierć jest zawsze jedna, po prostu – ta twoja?
– To ty do wszystkich taka przychodzisz? Niechlujna i sparszywiała?
– Jakie życie, taka śmierć – westchnęła filozoficznie, wygrzebując długimi paznokciami brud spomiędzy palców u stóp. – Śmierć jest jak powietrze. Jak je zapaskudzisz, to nie narzekaj, że nie pachnie morską bryzą.
– Zaraz, zaraz – uniosłam głos oburzona. – Moje życie było w miarę porządne, kierowałam się moralnością i dobrymi zasadami. Nie kradłam, nie donosiłam, pracowałam uczciwie…
– Czyżby? – śmierć uśmiechnęła się z przekąsem. I wtedy, jakby obuchem w głowę uderzyły mnie obrazy z przeszłości. Wyniesiony z publicznej ubikacji papier, bo to się w domu przyda, a ludzie nie zbiednieją, komentarze na temat szefa sugerujące jego złą wolę, omijanie szerokim łukiem żebrzącej kobiety – „bo to nie wiadomo, czy nie zbiera na wnuka pijanicę”… ignorancja stojącego w tramwaju starca, wykorzystanie pomyłki ekspedientki w kasie, kłamstwa, egoizm… obrazy, obrazy zalewały mnie czarnym, mazistym potokiem, dusiłam się pod nim, łapałam kurczowo powietrze, a one bez końca zjawiały się jak nocna mara, której nie sposób odegnać.
– Wystarczy? – przez ciemny tuman przebił się skrzekliwy głos mojej śmierci. Otworzyłam oczy i spojrzałam. Na niebieskim niebie smugami ciągnęły się promiennie białe obłoki, wiatr przyginał soczyście zielone trawy do ziemi.
– Po co przyszłaś? – wyszeptałam zgnębiona. – Przecież nie chcę umierać, chcę spróbować jeszcze żyć inaczej.
– Właśnie po to przyszłam, abyś zaczęła żyć inaczej – odparła śmierć kładąc mi chudy piszczel ręki na ramieniu. – Myślisz, że mam ochotę wyglądać tak, jak wyglądam? Że nie chciałabym mieć stroju dostojeństwa i chwały, a nie tą brudną, zawszoną szmatę? Ale to zależy od ciebie. Tylko od ciebie.
– Posłuchaj – rzekłam po dłuższej chwili zastanowienia. – Mam do ciebie jedną prośbę. Na ostatek.
– Tak?
– Pozwól mi spojrzeć ci w twarz. Muszę to zrobić, by znów zacząć wszystko od nowa.
Podniosłyśmy się jednocześnie. Dopiero teraz zauważyłam, jak jest wysoka, jak potrafi być dumnie wyprostowana. Odwróciła się przodem i uchyliła kaptur. A na mnie spojrzały oczy. Nie puste oczodoły, które straszą na kiepskich obrazach, ale oczy. Dobre, uśmiechnięte, pełne nadziei.
– Śmierć to także część życia – szepnęła znikając w przeźroczystym powietrzu. – Nie zmarnuj swojej szansy.
Pies, który przedtem kręcił się wokół mnie zjawił się ponownie. Brudny i nieufny zatrzymał się nieopodal. Wyciągnęłam rękę i pozwoliłam ją obwąchać.
– Wiem, powinnam się tobą zaopiekować – szepnęłam głaszcząc go po starganych kudłach. – Jeśli ja ci nie pomogę, to może ci już nikt nie pomóc. Ale ty także mi pomożesz, bo każdego dnia będziesz przypominał mi o mojej śmierci. Że powinnam o nią zadbać. Tak jak o ciebie.
Pies zamachał ogonem, a potem pognał naprzód. A ja za nim. Bo przecież… przede mną zaczynało się życie. Nowe życie.