Sandomierz

Piękny jest Sandomierz – biała perła pośród zieleni.
Od wieków patrzyły na nią pożądliwie hordy tatarskie, pułki kozackie, zacięgi szweckie, jej z zazdrością pilnowali Austriacy nie chcąc ustąpić Polakom… z zawiści drewniany kościół św. Wojciecha spalili miasto zwycięzcom oddając.
Czym zasłużył sobie ten gród starodawny na łaskę szczególną od Boga, iż cud-dziwem się stał, koroną pełną szlachetnych kamieni – spójrz! Rubin Domu Długosza tak harmonijnie kontrastuje z perłą dzwonnicy, obok Gostomianum białego jak kość słoniowa. A kamieniczki? Ha! Toż to przepych kolorów – od brązów i żółci po czerwień dachów – tylko popatrzysz i zakochasz się, jak Skopenko, który z czcią nabożną ominął to Boże zjawisko nie chcąc krokiem żołnierskim jego piękna zakłócić.
Małym Rzymem nazwany z racji siedmiu wzgórz na których się rozparł…
Wytęż słuch! Zaprowadzę cię w wieki odległe. Zasłuchaj się w echo czasów minionych, kiedy to miasto kwitnie handlem. Jak bogata kaczmarka nawołuje:
– Wstąp, kupuj, sprzedawaj… dom mój na szlakach głównych postawiony, prawo składu posiadam, tutaj możesz przebierać, wybierać…
Zanurz się w przeszłość, kędy królowie do godności grodów królewskich Sandomierz wynosili… posłuchaj!
Dziś zawiodę cię na jedno ze wzgórz – świętojakubskim zwanym lub staromiejskim, opadającym łagodnie w stronę doliny Wisły. Jest noc – rok 1260. Wszyscy śpią ufność pokładając w wałach i ostrokołach, jakimi miasto jest obwarowane. Nikt nie widzi, nawet nie przeczuwa zbliżającego się niebezpieczeństwa.
Jak wilki drapieżne cicho podchodzą do miasta Tatarzy. Wzrok im błyszczy dziko, gdy tak patrzą na gród – łatwy łup a bogaty.
Zwiad puścili – dwóch przeszpiegów. Bezszelestnie do miasta się wkradają, ciemnymi uliczkami przemykają, nikogo… Czy aby na pewno? Bo oto spóźniony mieszkaniec w przerażeniu zastyga widząc śniadych ordyńców zbrojnych w łuki olbrzymie. Nie czas na trwogę – choć bez broni, jednak z sercem walecznym atakuje i gołymi rękami jednego zadusza. Drugi zbiega do oddziałów. Ale miasto już ostrzeżone – krzyk podniesion: -„Tatarzy! Ratuj się kto może!”
W niebo gwiaździste wzbił się krzyk i lament, kobiety chwytają dzieci, mężczyźni broń, a na skarpie widok okrutny – czambuły tatarskie.
Dokąd uciec? Przecież przyjdą, zaleją dziką tłuszczą, nie uciekniesz, zginiesz, lub pójdziesz w niewolę gorszą od śmierci. Dokąd zbiec przed nieuniknionym?
Obłąkany ze strachu wzrok pada na Zamek. Tak! Tam ratunek, tam zbrojna straż, tam mury grube, tłuszczy tatarskiej oporne… tam trzeba biec, na wzgórze zamkowe!
Ale między wzgórzami przepaść wąwozu i mostek jedynie drewniany, delikatnym ażurem przerzucony. A ludzi wielu, w panice nie patrzą kto pierwszy, kto drugi, nikt nie chce być na końcu, bo śmierć po piętach depcze, bo strach, bo już ałła za plecami się rozlega…
I pobiegli… mostek stęknął z wysiłku, grzbiet natężył, by wspomóc w ucieczce, ale nie poradził. Bo jedni na drugich napierając sami sobie śmierć zadawali. Nieprzytomni z lęku parli do przodu, tratując, z mostu w przepaść zrzucając. A Tatarzy w milczeniu patrzyli, jak miasto ginie… nie ich, lecz bezrozumnego lęku rękami zabijani.
Noc gwiaździsta, a rzekłbyś, że to noc sądu ostatecznego.
Słyszysz? Szczęk oręża, wycie pogoni, świst strzał. Bo Tatarzy w pościg ruszyli, tnąc po szyjach i sztychem przebijając kto żyw na ich drodze.
Nic ich już nie uratuje. Schronieni w murach kolegiaty padają pod ciosami najeźców. Okrutni mężowie pławią się w rzezi, spływa krew po zboczach, wsiąka w żyzną ziemię, która rodzić później będzie jabłka czerwone…
Dosyć na dziś okrucieństwa. Otwórz oczy…
Święty Jakub patrzy wąskimi szczelinami okien w stronę Zamku i szepcze: – „Pamiętasz?” W rozedrganym od słonecznego blasku powietrzu cisza króluje i białym całunem zapomnienia nakrywa jar. Biegną dzieci ulicą Staromiejską, śmieją się, piaskiem obrzucając, a pod wzgórzem kości pomordowanych, ale kto dziś pamięta? Nie ma mostu, nie ma wspomnień, nie ma czasu…
Dziś o innych sprawach się pamięta.
Tylko czasem, gdy wieczorem przyjdziesz pod milczący w zadumie Zamek i zapatrzysz się w dno wąwozu – ujrzysz delikatny cień mostu… wybawcy?
Ale głosów nie nasłuchuj – bo z daleka usłyszysz wrzask i wycie chrapliwe, nieczłowiecze, a z doliny rozpaczliwy jęk dusz mordowanych. Nie słuchaj. Daj odpocząć zjawom przeszłości i ciesz się z pokoju, jaki w mieście panuje. Raduj oczy zielenią, raduj pięknem. Bo śmierć i rozpacz przemija, a to co zostaje… to Sandomierz. Twoja radość, twoje miasto…