Czerwona tasiemka

Szara piaszczysta droga wiła się w pylistych tumanach kurzu. Z migoczącej w letnim upale oddali wyłaniali się kupcy i handlarze, przemierzający kraj ze wschodu na zachód i z powrotem.
Wielbłądy, szarpane za pyski przez niecierpliwych wędrowców porykiwały głucho, piasek z szelestem osypywał się między nogami zgrzytając pod drewnianymi kołami ciężko obładowanych wozów. Mali chłopcy biegali między strudzonymi ludźmi oferując za drobną opłatą orzeźwiającą wodę z bukłaków, jeszcze chłodną, czerpaną z głęboko wykopanych studzien, mającą dla spragnionych posmak słodkiej kolendry.
Przed bramą Enajim, potrącana przez śpieszących się przechodniów siedziała młoda kobieta. Jakkolwiek miała na sobie jaskrawe szaty dość jednoznacznie mówiące o jej profesji, to w całej jej postawie widać było godność. Nogi ozdobione srebrnymi łańcuszkami kuliła pod siebie, ramiona miała wyprostowane, gęste ciemne włosy wiły się między splotami czerwonej tasiemki, a wzrokiem wędrowała w oddali, jakby na kogoś czekała. Niejeden z młodych ludzi zaczepiał ją, ale nie reagowała. Nie dawała się nawet skusić wyciąganymi na dłoni srebrnymi monetami. W końcu zaczęto ją ignorować. A ona siedziała i patrzyła…

– Teraz załóżcie na nią welon.
– Nie, jeszcze trochę barwiczki pod oczy…
– Nie sądzisz, że to całkiem niepotrzebne? Spójrz, jakie ma rumieńce.
– Jak będzie po uroczystości, to rumieniec zejdzie, a barwiczka zostanie. Nakładaj i się nie pytaj!
Głosy krzątających się wokół niej kobiet dochodziły jakby zza grubej ściany. Cała drżąca z emocji usiłowała wykradać zza uchylającej się od czasu do czasu zasłony widok z izby weselnej. Gwar i wesołe pokrzykiwania zaproszonych gości wypełniały wszystkie pomieszczenia, w sąsiadującej kuchni huczały pod paleniskiem płomienie, a na podwórzu niósł się skowyt i powarkiwanie odganianych od drzwi wygłodniałych psów, uporczywie powracających do smakowitych zapachów zalatujących ze środka.
Tamar nie zwracając na to wszystko uwagi starała się jedynie łowić wzrokiem tego, który siedział na głównym miejscu za stołem, ciemnowłosego mężczyznę w lśniącej bielą tunice, nakrytej haftowanym płaszczem z fioletowej purpury. Białe zęby błyskały mu na śniadej twarzy, pierwszy, młodzieńczy zarost okalał usta. Niedługo podejdzie do niej, weźmie ją za rękę i spoglądając na nią czarnymi, głębokimi jak górskie jeziora w nocy oczami wypowie słowa przysięgi małżeńskiej. A ona mu odpowie, związując się z nim na zawsze.
– Jaki on jest? – pytała swoją przyjaciółkę, gdy już dowiedziała się o planowanych zaręczynach. Ta jednak roześmiała się i zbyła ją półsłówkiem, kierując rozmowę na przybyłego do miasta sprzedawcę pachnideł i kolorowych paciorkowych naszyjników.
Tamar mało wiedziała o swoim przyszłym mężu. Dziewczętom nie wolno było zbytnio spoufalać się z chłopcami, mogła więc jedynie obserwować go z daleka. Podobał się jej, był wesoły, pełen fantazji, można rzec – „człowiek iskra”. Ona sama była raczej nieśmiała. Kiedy szła po wodę do studni spuszczała głowę, jakby bardziej interesował ją kurz na palcach stopy, niż otaczający ją ludzie. Nic jednak nie było bardziej mylnego. Z szybkich spojrzeń jakie rzucała od czasu do czasu spod łukowatych linii brwi potrafiła tworzyć sobie obrazy, które potem, w domowym zaciszu skrycie analizowała i przeżywała na dziesiątki sposobów.
Wiele razy widziała go, jak prowadząc bydło ojca zaczepiał dziewczyny, łapał je za ubranie, aż te z piskiem udawanego oburzenia wykręcały się i chowały w bramy. Jej nigdy nie zaczepił, czasami miała wrażenie, że jej w ogóle nie zauważa… Co więc sprawiło, że wybrał ją sobie na żonę? Czemu to ona, a nie dziesiątki ładniejszych i weselszych od niej dziewczyn stała się jego wybranką?
Do pomieszczenia weszła córka Szuy, jej przeszła teściowa. Szybkim spojrzeniem ogarnęła postać dziewczyny i chyba widok ten zadowolił ją, gdyż skinęła głową i nakazała zakończyć przygotowania. Welon półprzeźroczystą tkaniną opadł jej na twarz. W izbie ucichło, widać było, że dano znak do rozpoczęcia ceremonii.
– Jak lilia pomiędzy cierniami, tak moja umiłowana pośród innych dziewcząt – zanuciły dziewczęta rozsuwając zasłonę. Wszystkie głowy skierowały się w jej stronę. Mężczyźni przyglądali się jej cmokając wargami z zadowolenia, nawet starcy potrząsali z aprobatą głowami upatrując w jej białej postaci swoje własne wesela, swoje wybranki, które potem stawały się nieodłączną częścią ich życia. Jednak Tamar, jakby idąc w jakimś świetlistym tunelu widziała tylko jego oczy, tylko jego uśmiech…
– Żeby przypadkiem nie zemdleć, nie potknąć się, nie przewrócić – myśli w panice przebiegały jej przez głowę. Stanęła na środku pomieszczenia i skromnie opuściła głowę. W ciszy, jaka zapadła usłyszała szelest zbliżających się kroków i naraz, kiedy Er stanął przed nią, muzycy uderzyli w struny, kotły, muzyka wybuchnęła głośnym, radosnym zgiełkiem, powoli przekształcającym się w rytmiczną harmonię. Goście klaskaniem i uderzaniem pięt o ziemię wyrażali swoją radość, ale nikt nie odczuwał takiego uniesienia, jakie było udziałem Tamar. Czuła się tak lotna, jak dym z ogniska, poddając się pod uwięź dłoni swego przyszłego męża.
– Jesteś jak łania polna schwytana wieczorową porą, cieszyć się będę tobą i radować – usłyszała blisko siebie. Nie śmiała spojrzeć mu w twarz.
– Jarzmo twoje jest słodyczą, a obręcz twa zdobi moją szyję – odpowiedziała łamiącym się ze wzruszenia głosem.
– Mój namiot stanie się twoim mieszkaniem, a owoce mych drzew będą twoim pokarmem.
– I będziesz mi schronieniem, a ja będę ci osłodą twych trudów.
– Wiatr pustynny nas nie rozdzieli, ani wody rzeki…
– …a twe potomstwo ujrzy błogosławieństwo Boże – dokończyła słowa przysięgi.
Zasiedli do stołu. Wedle zwyczaju pierwszą porcję weselnego chleba Tamar wzięła z rąk Era, jednocześnie podając mu pierwszy kielich weselnego wina. Kiedy brała do ust kawałek chleba spojrzała na niego. Nie patrzył na nią, śmiejąc się i odpowiadając żartami na komentarze weselników wypił wino i z trzaskiem rozbił kielich o podłogę. Wiedziała, co to znaczy – od tej pory nie cofnie się już niczego, jak niepodobnym jest pozbierać krople wina wsiąkłe w ziemię, a skorupy złożyć w naczynie.
Śpiewacy weselni nucili pieśń:
„Panno młoda, pozwól mi się pieścić
Moje pieszczoty są rozkoszniejsze od miodu
W sypialni, miodem wypełnionej
Cieszmy się twoją pięknością
Lwico, pozwól mi się pieścić
Moje pieszczoty są rozkoszniejsze od miodu”…
– „…a twoje potomstwo ujrzy błogosławieństwo Boże” – wspomniała, gdy kładli się do wspólnej łożnicy. W sąsiedniej izbie weselnicy ucztowali do białego rana.

Słońce przypiekało dokuczliwym żarem. Wyprostowała się trochę, gdyż zdrętwiałe mięśnie wołały o zmianę pozycji. Dokuczało jej pragnienie. Minęło południe, a ona nie miała przy sobie żadnych zapasów. Cała ta wyprawa była przygotowana w naprędce, nawet nie wzięła ze sobą pieniędzy, a wszystko, co posiadała, wydała na zakupienie od jednej dziewczyny stroju, w który się przyodziała. Nie mogła liczyć także na usłużność sprzedawców. Prostytutkom nigdy nie dawano na kredyt wychodząc z założenia, że takie zawsze mają towar na zbyciu przy sobie. Owszem, na rynku była jeszcze studnia, jednakże zbyt wielu ludzi kręciło się po targu, a ona nie była pewna, jak ją tam potraktują.
Westchnęła. Trudno, jakoś wytrzyma, karawana z Adullam powinna nadejść przed wieczorem. Byleby tylko nie przegapić, byleby zostać zauważoną…

– Czy nie jest jednak za młody? – dobiegł ją głos zza ściany.
– Lepiej, jeśli teraz się ustatkuje, ostatecznie jest twoim pierworodnym. To co ostatnio wyprawiał…
Tamar obudziła się mimo ciemnej nocy. Rozmowa teściów, którzy nie podejrzewali, że ktoś ich może usłyszeć była na tyle głośna, że nie umknął jej żaden szczegół. Zaskoczona dowiadywała się z niej różnych, nie zawsze miłych rzeczy. Serce jej biło jak szalone, wstrzymywała oddech, choć prawdopodobnie nawet by jej nie usłyszeli.
– Myślisz, że przy Tamar się uspokoi? – zapytał Juda.
– Wygląda na rozsądną dziewczynę. Jeśli da mu dziecko, jeśli Er poczuje ojcostwo, wtedy na pewno się zmieni – głos jego żony był stanowczy jak ona sama.
– Mam zamiar powierzyć mu swoje dziedzictwo i opiekę nad młodszym rodzeństwem. Jego rolą będzie zadbanie o majątek i szacunek dla rodu. Czy ona nie jest zbyt młoda, żeby…
– Takie są najmocniejsze – przerwała mu energicznie. – Życie nauczy ją dbania o dom i dziedzictwo. Nie będzie z nią kłopotów, ja się o to postaram.
Po tym, co usłyszała, Tamar nie mogła zasnąć. Leżała obok Era i czuła się, jakby ktoś sprzedał ją na targowisku, jak jakieś bydło. Związano dłonie, ustalono cenę, a ona mogła tylko stać i patrzeć, nie mogąc powiedzieć ani słowa. A więc to nie Er ją sobie wybrał? Była jedynie środkiem, by okiełznać młodego, rozbrykanego chłopca? Łzy nadpłynęły jej do oczu. Nie tak wyobrażała sobie swoje małżeństwo. Zawsze chciała uczynić w swoim życiu coś wspaniałego, sprawić je bogatszym, wspanialszym i czuła w sobie siłę, by temu podołać… a teraz? Kim ona tutaj była? Maleńkim ziarnkiem zboża wrzuconym między kamienie żarna, palikiem, wbitym mocno w ziemię, którego jedynym celem było powstrzymać wołu przed zbytnim oddaleniem się z wyznaczonego miejsca wypasu. Nic dziwnego, że Er traktował ją jak jarzmo, które nosi się z niechęcią. Zrozumiała jego rozdrażnione wypowiedzi, obojętne spojrzenia i pieszczoty, jakby od niechcenia.
Ale jakkolwiek jej obecność została narzucona Erowi, postanowiła zaskarbić sobie jego uczucie. Próbowała odgadywać, co mu może sprawić przyjemność, przyrządzała potrawy o jakich wiedziała, że je lubi. Er, nawet jeśli dostrzegał jej troskę, przyjmował ją jak coś, co mu się należało z racji nie tylko tego, że był jej mężem, ale i pierworodnym rodu Judy, syna Jakuba, syna Abrahamowego.
Kilka dni później, kiedy wrócił pijany ze spotkania z kolegami, nieopatrznie zapytała go o czas spędzony poza domem. Wtedy po raz pierwszy uderzył ją w twarz. Przebaczyła mu to, ale jakaś zadra utkwiła jej w sercu. Stała się jeszcze bardziej cicha niż była poprzednio. Er nie był z tego zadowolony. Zawsze lubił się zabawiać, teraz jednak częściej przebywał w towarzystwie swoich przyjaciół, którzy nie należeli do szanujących się młodych ludzi. Słyszała, jak wielokrotnie Juda wzywał go na rozmowę, Er jednak zasłaniał się tym, że ma już własne życie i własną rodzinę.
– Więc dbaj o nią! – unosił się Juda gniewem i na tym się rozmowa kończyła. Er pochylał głowę w posłuszeństwie i dalej robił swoje. Odkąd przestał być chłopcem korzystał z przywilejów dorosłości, Tamar podejrzewała nawet, że odwiedza płatne kobiety. Znosiła to, starając się sama załatwiać sprawunki, umawiać się z handlarzami i kupcami. Kiedy pewnego dnia zmęczona i rozgoryczona wypomniała mu to, zbił ją tak, że przez kilka dni nie wychodziła z domu. Teściowie nic nie mówili, choć widzieli, że ich małżeństwo nie zapowiada się pomyślnie. Cały czas mieli nadzieję, że Er opamięta się. Na próżno.
Pewnej nocy krzyk podniósł się w domu. Zerwała się i wybiegła na podwórze. Jacyś ludzie wnosili jej męża zakrwawionego i nieprzytomnego. Podbiegła do nich.
– Co się stało? – zawołała przerażona.
– Leżał na ulicy. Chyba ktoś go pobił – wyjaśnili krótko i położywszy go na łóżku w pokoju wyszli. Zakrzątnęła się przy nim, przyniosła wody, podarła czyste szmaty na opatrunki. Dwie noce siedziała przy nim na zmianę z teściową. Er dostał gorączki, rzucał się i majaczył. Wszyscy w domu zatrwożeni chodzili jak na palcach, w ogóle się do siebie nie odzywając. Wezwany medyk tylko potrząsał bezradnie głową i wyciągał dłoń po pieniądze. Żadna maść nie skutkowała.
Tamar trwała przy swym mężu pełna obaw. Obmywała jego spocone ciało i drżała z trwogi o jego życie. To prawda, że ją źle traktował, ale przecież kochała go. Był pierwszym mężczyzną, jakiego zaznała, wszystkie marzenia i tęsknoty były z nim związane. A ponadto – co stanie się z nią, kiedy Er umrze? Jej istnienie było teraz ściśle związane z jego życiem i pozycją, jaką zajmował w społeczności. Kiedy nikogo nie było w pokoju, klękała przy łóżku i modliła się:
– Panie, Boże naszych ojców, nie zabieraj mi go! Wiele zrobił zła, ale przecież jesteś Bogiem łaskawym, dającym opamiętanie. Spraw, by to, co mu się przytrafiło obudziło go ze złego snu i niech nadal cieszy siebie i innych swoim życiem…
Ostatniej nocy, kiedy zmęczona zasnęła przy nim, z czujnego snu zerwało ją dotknięcie. Otworzyła oczy. Er patrzył na nią przytomnie, jakby trochę zdziwiony jej obecnością. Podniósł rękę i dotknął jej policzka:
– Tamar – wychrypiał. Podskoczyła, by przynieść wody dla zwilżenia mu ust. Złapał ją za rękę.
– Nie odchodź – szepnął. Usiadła przy nim.
– Jak się czujesz? – spytała zdławionym głosem. Dłuższą chwilę nie odpowiadał, a potem stwierdził z lekkim zaskoczeniem w głosie:
– Jaka jesteś śliczna, Tamar… Ładnie ci w tej czerwonej tasiemce.
Zdziwiona, ale i ucieszona sięgnęła do włosów, w które miała wplecioną tasiemkę. Po raz pierwszy usłyszała od niego coś miłego. Nachyliła się z wdzięcznością do jego ręki, by złożyć na niej pocałunek. Ale kiedy podniosła głowę, Er już nie żył…

Tamar westchnęła. Wspomnienia przebiegały jej przez pamięć, mieszały się z tłumem obserwowanym na drodze. O, właśnie idzie jakaś karawana! Czy to kupcy z Adullam? Podniosła się i zapytała przechodzącego poganiacza mułów. Tak, w karawanie są również mieszkańcy Adullam. Stała więc i patrzyła, zakrywając twarz czerwoną zasłoną wyszywaną drobnym ściegiem. Nie, nie ma go. Trzeba usiąść i czekać dalej…

– Tamar!
Szybko podniosła się od krosien, na których tkała nowe płótno i weszła do pokoju teściów. Juda siedział obok swej żony. Jakkolwiek był on głową rodu, to jednak domem i wszystkimi jego sprawami rządziła jego żona. Tamar stanęła posłusznie na progu. Juda skinął głową:
– Usiądź, Tamar.
– Jesteś w naszym domu od ponad dwóch lat – przejęła rozmowę teściowa. – Er, oby jego duch zaznał spokoju, pozostawił cię bez potomstwa. Powinnością naszą według prawa jest zapewnienie jemu, a jednocześnie naszemu rodowi spadkobiercy.
Tamar słuchała nie odzywając się. Wiedziała, kto według prawa powinien ją poślubić, ale dopóki nie zostało to oficjalnie postanowione, nadal pozostawała we wdowieństwie.
– Onan, nasz syn postanowił dopełnić obowiązku szwagra, i wzbudzić mu potomstwo – rzekł Juda. – Wszelkie dobra, jakie obecnie posiada przejdą w chwili poczęcia na twoje dziecko, zapewniając dziedzicowi i tobie godziwy byt. Jednocześnie dziecko Onana będzie nosiło nazwisko Era. Tak zostało postanowione.
Tamar skinęła głową i podniosła się do wyjścia. Wiedziała, że do tego musiało kiedyś dojść. W tej materii nie miała nic do powiedzenia, o wszystkim decydowało prawo i tradycja. Po śmierci Era żyła w domu Judy na prawach nieporęcznego balastu, kogoś, kto w oczach wszystkich nie spełnił tego, co powinien uczynić. Drugi syn Judy, Onan zatrzymywał się gdy mijała go w przejściu, jakby rozważając w duchu jakąś ważną decyzję. Wszyscy byli pewni, że stanie się jej kolejnym mężem. Wyszła przed dom i zamknąwszy oczy wystawiła twarz pod promienie słońca. Tak więc w ten sposób potoczy się jej życie…
Zaślubiny były krótkie i szybkie. Zawodowy pisarz na glinianej tabliczce wyrył, że Onan, syn Judy na mocy prawa bierze pod swoją opiekę swoją bratową Tamar, by zapewnić jej i jej potomstwu dostatnie życie, potem tabliczka została wręczona Judzie i w ciszy, bez zbędnych słów wszyscy wrócili do domu. Podczas całej tej ceremonii nie czuła żadnych emocji, czym tu się przecież było zachwycać, skoro nikt nawet nie zapytał jej o zdanie, ot, zwykłe dopełnienie formalności. W pewnym momencie zaciekawiła się, co czuje Onan, wszak była jego pierwszą kobietą, no, może nie kobietą, ale żoną… Spojrzała na niego. Szedł przy swym ojcu zajęty rozmową o nieuczciwym bankierze, który za oszustwa został wtrącony do miejskiego więzienia, gdzie prawdopodobnie czekało go haniebne okaleczenie i pozbawienie majątku. Wyglądał tak, jakby to, co się przed chwilą wydarzyło było jedynie jeszcze jedną transakcją, której musiał w życiu dopełnić. Zawiedziona odwróciła głowę.
Onan nigdy jej się nie podobał. Był gruby i zarośnięty rudą szczeciną, jak brat ojca Judy, Ezaw. Liczyła jednak na to, że dziecko, jakie z tego związku otrzyma wynagrodzi jej upokorzenie obrzydzenia, jakie musiała znosić podczas małżeńskich pieszczot. Za każdym razem, kiedy zamykała oczy by nie patrzeć w nalaną tłuszczem twarz Onana, przypominała sobie ciemną czuprynę Era pochylającą się nad nią i jego śmiejące się usta. Starała się przypodobać Onanowi w podobny sposób, jak dogadzała Erowi. Kiedy ścieliła łoże, zapalała kadzidło w narożniku, zaplatała włosy, a na usta nakładała karmin. A potem siadała w rogu i zamykając oczy marzyła, że za chwilę wejdzie Er, niedbale odrzuci w kąt płaszcz i nachyli się, by złożyć na jej ustach pocałunek równie niedbałym gestem, ale jakże innym, jakże słodkim…
Onan wchodził do pomieszczenia sapiąc i śmierdząc z daleka potem. W jednej chwili pryskał urokliwy nastrój, jakim się otoczyła. Wstawała więc, by podać mu wodę do obmycia, a potem przygotowaną wcześniej wieczerzę. Onan nigdy jej nawet nie podziękował. Kiedy pytała, czy mu smakuje, burczał, że jak człowiek głodny, to wszystko zje. Interesował się jednocześnie, za jakie pieniądze nabyła żywność i czy wybrała odpowiednio taniego sprzedawcę. Czasem miała ochotę przekornie mu odpowiedzieć, że tani sprzedawca miał spleśniałe placki i czy smakował by mu taki posiłek, ale nie ryzykowała odpowiedzi. Jeśliby ją Onan uderzył, nie pozbierała by się tak szybko, sam jego ciężar mógłby ją zabić. Milczała więc i potulnie kładła się na łożu oczekując na jego dotyk.
Onan długo zwlekał z wejściem do łożnicy. Czasem nieopatrznie zadawała pytanie, czy mu się nie podoba, czy jest coś, co go od niej powstrzymuje. Nie odpowiadał, ale to go przynaglało do rozebrania się i położenia obok. Otaczała go swym ramieniem, nie starała się jednak czynić jakichkolwiek śmielszych gestów, aby nie potraktował jej jak ladacznicy. Bała się go i nie rozumiała. Gdyby choć kiedykolwiek powiedział jej coś miłego, zaaprobował cokolwiek, byłaby odważniejsza w pieszczotach. Ale nie… Onan brał ją w milczeniu, dysząc jej w twarz, którą starała się odwrócić, jak wtedy, gdy Er zbliżał się do niej cuchnąc winem po całonocnej zabawie. Zaciskała oczy i usta, by nie krzyczeć i modliła się – Panie, daj mi dziecko, pragnę być matką, pragnę mieć swoje miejsce, poważanie, szacunek, Panie, nie odwracaj ode mnie swego oblicza, nie zamykaj mi łona – a kiedy jej błagania dochodziły do szczytu, Onan odsuwał się od niej. Zaskoczona otwierała oczy i widziała, że dopełnia się sam, bez niej. Bez słów. Ona też nie pytała, czemu to robi. Za pierwszym razem zająknęła się tylko, a potem bała się już go zapytać.
I tak mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. W końcu zaczęło być widoczne, że ich związek nie przynosi oczekiwanej ciąży. Teściowa wezwała ją na rozmowę.
– Czy coś jest nie w porządku między wami? – zapytała nie robiąc żadnych wstępów. Tamar spłoniła się.
– Matko, Onan nie pragnie mi dać potomstwa.
– To jest niemożliwe! – teściowa uniosła się gniewem. – Onan jest zbyt praworządny, by nie dopełnić obowiązku, jaki na nim spoczywa. Może to ciebie Pan pozbawił płodnego łona? Wszak i wtedy, gdy byłaś żoną Era nie zaszłaś w ciążę…
– Onan za każdym razem opuszcza mnie, zanim obdarzy mnie swoim nasieniem! – wybuchnęła żalem Tamar. – Co ja mogę na to zrobić? Nie zatrzymam go przecież w sobie. Widać nie dane mi jest nosić w łonie potomstwa Abrahamowego.
– Nie wierzę w to – odparła zimno teściowa. – Mój syn nigdy by tak nie zrobił.
Tamar załamana wyszła z pokoju. Wiedziała, że w rodzinnej rozgrywce nie ma żadnych szans. Mogła liczyć tylko na jedno, na Boże zmiłowanie. Ale cóż mogła uczynić? Do kogo zwrócić się o pomoc? W tym środowisku była obca, wszelkie więzi, jakie miała kiedyś z ludźmi rozwiązały się, przyjaciółki prowadziły już własne życie, własne rodziny, a rodzina była daleko. Pomyślała wtedy o Judzie. Co prawda jest małomówny i raczej wyglądało na to, że życie domowe go nie interesuje, wszystkie problemy oddawał żonie, sam zajmując się trzodą i ogrodem. Ale wyczuwała w nim jakąś życzliwość, sympatię, więc może jemu zwierzy się ze swego kłopotu? Poszła do niego i w kilku słowach przedstawiła mu swoją sytuację. Teść wysłuchał jej i obiecał porozmawiać z Onanem. Jednakże ten, zapytany przez ojca wprost o ich pożycie małżeńskie, wyparł się wszystkiego.
– Nie wiem, kto mówi prawdę, a kto kłamie – stwierdził Juda ze smutkiem, gdy wrócił po rozmowie. – Trudno rozeznać, gdyż dotyczy to spraw zbyt delikatnych.
– Jest więc ojcze na to tylko jedna rada – odparła zdeterminowana kobieta. – Proszę cię, byś był obecny, gdy będę z Onanem w łożu.
– To się nie godzi – odrzekł ze zgorszeniem Juda.
– Nie mówię, byś patrzył na naszą nagość – odparła zmieszana Tamar – ale byś zza ukrycia był świadkiem tego, co się dzieje i sam orzekł, kto mówi prawdę, a kto kłamie.
Juda wyraził zgodę i w tajemnicy przygotowano w sypialni schowek, gdzie mógł się ukryć. Wieczorem Tamar szczególnie dobrze się przygotowała. Użyła maści i olejków zapachowych, natarła włosy tłuszczem, by świeciły się w blasku ognia i ubrawszy suknię z delikatnej tkaniny czekała na męża. Onan jak zwykle przyszedł dość późno. Pomagając mu się rozebrać zagadnęła o sprawy, jakie zaprzątały go w dzień. Onan nie był rozmowny. Widać było, że coś bardzo go wzburzyło, gdyż głębokimi haustami popijał moszcz winogronowy.
– Może odpoczniesz przy mym boku – zrobiła zapraszający gest w stronę łóżka – jesteś dziś bardzo zdenerwowany.
– Mój wspólnik sprzeniewierzył dużą sumę pieniędzy – odparł kładąc się obok niej – poniosłem przez to duże straty.
– Gdy urodzę ci syna, nie będzie ci potrzebny żaden wspólnik – odparła oplatając go ramionami. – Twój syn będzie pomnażał twój majątek.
– Co za brednie mi opowiadasz! – krzyknął z gniewem Onan odrzucając jej ramię. – Przecież wiesz, że jeśli urodzisz moje dziecko, to nie dość, że nie będzie on uznany moim synem, ale jeszcze pozbawi mnie on części dobytku, na który tak ciężko pracowałem!
Tamar podniosła się zdumiona.
– To dlatego nie chcesz mi dać dziecka?
– A jak myślisz – zaśmiał się ironicznie Onan. – Taki głupi to nie jestem i nie lubię robić interesów, na których tracę…
– Synu! – zawołał oburzony Juda wybiegłszy zza zasłony, gdzie był ukryty. Onan zaskoczony i przerażony chciał się zerwać, ale nagle złapał się za serce i dusząc się upadł obok Tamar. Twarz wykrzywiła mu konwulsja.
– Ojcze, ratuj go! – krzyknęła Tamar, ale było już za późno. Onan nie żył.
– Pan go doświadczył za jego złość – po dłuższej chwili milczenia wyszeptał Juda. Potem spojrzał ze smutkiem na Tamar i dodał:
– Będzie lepiej, jeśli wrócisz do domu swego ojca.

Nadchodził wieczór i kładł się chłodnymi popielatymi cieniami na drodze. Zmęczenie ciążyło jej, kurz osiadł na ciele. Podeszła do miejskiej studni i spłukała brud, przepijając pragnienie, jakie dręczyło ją przez cały dzień. Potem szybko wróciła na swoje miejsce.
Jakiś dzieciak podbiegł do niej i z zainteresowaniem przyglądał się migoczącym kolczykom i złotym cieniutkim bransoletom, jakimi była przyozdobiona. Uśmiechnęła się do niego. Jak to dobrze, że jej tu nie znają, że nie ściga ją znamię, którym nie z własnej woli została naznaczona…

Juda kończył przywiązywać gałązki winorośli do palików, kiedy zobaczył zbliżającą się Tamar. Domyślił się, w jakim celu przyszła, wolał jednak tę rozmowę odwlec na czas późniejszy. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby w ogóle się nie odbyła. Zacisnął węzeł na drewnianym słupku i przeszedł do następnego rzędu. Tamar stanęła przed nim i milcząc czekała, aż spojrzy na nią, ale Juda nie podnosił wzroku. Wreszcie ośmieliła się przerwać ciszę.
– Witaj, ojcze.
– Witaj, Tamar. Co słychać u twej matki? Czy już wyzdrowiała?
– Tak, matka czuje się dobrze. Wczoraj przyjechał jej syn i synowa, aby pomóc nam w gospodarce.
Nie wspomniała ani słowem o wszystkich przykrościach, jakich doznała ze strony rodziny. A nie szczędzono jej tego. Nie tylko służące ją lekceważyły, własne rodzeństwo traktowało ją jak kogoś gorszego. Poszeptywano nawet, że ma w sobie demona, który siedzi w niej i zabija każdego mężczyznę, który zechce ją poślubić. Dochodziło do tego, że nie chciano przyjąć nawet posiłku z jej ręki bojąc się złych konsekwencji. Tamar nie domyślała się powodów, jakie nimi kierowały, aż do pewnego wieczoru, kiedy jedno z dzieci brata skaleczyło się podczas zabawy na podwórzu. Tamar, gdy to tylko ujrzała, pobiegła, by go opatrzyć. Chłopiec krzyczał przestraszony widokiem krwi cieknącej mu ze zranionej ręki. Uciszała go i uspokajała, jednocześnie rozglądając się za wodą, którą mogła przemyć skaleczenie. Poruszona hałasem, jaki rozlegał się przed domem bratowa wyjrzała przez okno i gdy zobaczyła ich razem, wybiegła i z gniewem wyrwała malca z jej rąk.
– Zostaw moje dziecko! – krzyknęła.
– Dlaczego? Przecież chciałam tylko oczyścić mu zraniony palec…
– Jesteś nieczysta! Niesiesz ze sobą śmierć. Nie dotykaj mojego syna!
Tamar znieruchomiała jak rażona gromem. Wypuściła chłopca z rąk i powoli podniosła się z klęczek.
Nieczysta? Niesie śmierć? Co za absurd! Przecież to nie jej wina, że Er i Onan pomarli nie dając jej dziecka. Już chciała wyjaśniać, bronić się, ale spojrzała w jej oczy, zobaczyła zaciśnięte z odrazą usta… i zamilkła. Ludzi nie obchodziło, jakie były fakty. Dla nich była człowiekiem, z którym nie należy się zadawać, kimś, kto przynosi zagrożenie. W ich oczach nie była nawet kobietą, fakt, że nie posiadała dzieci czynił z niej jałową ziemię, drzewo bez owoców, które tylko nadaje się do wycięcia, aby miejsca w ogrodzie nie zajmowało. A ona tak bardzo chciała urodzić! Piastować na swych rękach niemowlę, podawać mu do łapczywej buzi nabrzmiałą od pokarmu pierś i śpiewać mu do snu patrząc, jak zaciska na matczynym palcu malutkie piąstki.
Tamar spojrzała na Judę.
– Ojcze, już piąty rok mija…
Nie odpowiedział. Całą jego uwagę pochłaniał krzew winorośli.
– Ojcze, obiecałeś mi na męża Szelę.
– Szela jest jeszcze młody. Jeszcze nie jest gotowy do małżeństwa – Juda przerwał jej ostro i brutalnie. Zamilkła, ale postanowiła walczyć o swoje prawa.
– Er był w wieku Szeli, kiedy wychodziłam za niego za mąż.
– Widać Er był także zbyt młody. Poczekaj jeszcze rok, może dwa. Obiecałem przecież, słowa nie złamię.
– Ojcze, ja tylko pragnę dziecka, nie będę dla ciebie ciężarem.
– Dziecko daje Pan, a nie ja. Wracaj do domu swego ojca. W odpowiedniej chwili powiadomię cię, byś mogła przygotować się do ślubu.
Tamar zrozumiała. Nie miała co liczyć na Szelę, Juda nigdy nie da jej go na męża.
Odwróciła się bez słowa jak zbity pies i odeszła. Wpierw powoli, potem zaczęła biec, a szloch wyrywał się jej z piersi. Miała dwadzieścia cztery lata, a czuła się jakby już umarła.
Nocą długo nie mogła zasnąć. Przeżywała na nowo swoje życie próbując odkryć, co takiego uczyniła, że wszystko jakby odwracało się od niej z pogardą.
Postanowiła walczyć.
– Jeszcze nie umarłam – szeptała w nocną ciemność. – Jeszcze potrafię dać życie, nie będę czekać w kącie na śmierć, która chce przyjść do mnie w hańbie i zapomnieniu. Będę matką i to dziecka, które będzie szanowane, które będzie dziedzicem! Zwyciężę dla niego i dla siebie…
Nie mogła zasnąć. Czuła się, jakby była zawieszona nad przepaścią, a wszyscy, który na nią patrzyli potrafili zdobyć się tylko na komentarz, kiedy odpadnie od ściany i na ile jeszcze starczy jej sił. W desperacji snuła plany, ale możliwości miała niewiele.
– Błogosławiony jesteś, miłosierny Boże, i błogosławione Twoje imię na wieki – modliła się bezradnie – wznoszę moje oblicze i zwracam me oczy ku Tobie. Ty wiesz, o Władco, że jestem czysta od wszelkiej zmazy z mężczyzną. Już dwóch mężów straciłam, na cóż miałabym żyć dłużej? A jeśli nie podoba Ci się odebrać mi życia, to wysłuchaj, Panie, jak mi ubliżają. Cóż mam uczynić, skoro chcę być wierną Tobie, a jednocześnie radować się twoim błogosławieństwem? Nie dajesz mi Panie wyboru, więc zabierz mnie z tego świata, niech twa córka nie obleka się hańbą, na którą nie zasłużyła!
O świcie wyczerpana całonocną modlitwą i rozmyślaniem zasnęła, ale sen miała czujny jak ptak. Ruch, jaki rankiem rozgorzał w gospodarstwie poderwał ją na nogi. Z głosów, jakie ją dochodziły dowiedziała się, że jej teść chce udać się do swego przyjaciela Chiry w Adullam, by potem razem z nim wyruszyć do Timny na strzyżenie owiec.
I wtedy nagła myśl olśniła ją. Juda nie chce jej dać syna na męża, niechże będzie ojcem jej dziecka!
Po jego wyjeździe zaczęła dokładnie, acz ostrożnie dopytywać się, jak daleko jest do Adullam, ile czasu tam spędzą i kiedy mają zamiar powrócić. Przez dwa dni czyniła plany, po wielekroć je zmieniając i modyfikując, aby nic nie stanęło na przeszkodzie tego, co postanowiła uczynić.
Wreszcie wyciągnęła z węzełka zaoszczędzone pieniądze, poczyniła odpowiednie zakupy, splotła włosy i pożegnawszy rodzinę dołączyła do sąsiadów, którzy jechali w stronę Enajim leżącego na trasie pomiędzy Adullam i Timną. Na pytanie, w jakim celu tam jedzie odparła, że jej zmarły mąż miał tam wierzyciela, który winien był mu sporą sumę pieniędzy, ma więc zamiar odzyskać je. Zaakceptowano to i nie dopytywano się o szczegóły.
Tamar nie przypadkowo wybrała Enajim. Znała to miasteczko z tego, że było ono miejscem, gdzie zawsze zatrzymywały się dla odpoczynku karawany wędrujące do Timny. Tutaj postanowiła spotkać swojego teścia. W torbie miała zakupiony od miejscowej prostytutki ubiór zachęcający mężczyzn do korzystania z kobiecych wdzięków, oraz flakonik z perfumami. Tuż przed miastem rozstała się z sąsiadami i w pobliskim zagajniku przygotowała się do swej nowej roli. Ręce trzęsły jej się tak, że o mało co, a wylałaby pachnidło na ziemię zamiast na siebie. Potem poszła do Enajim i usiadła przy bramie. Czas mijał…

– Spójrz, Judo, jakaś kobieta nam się przygląda.
– To nierządnica. Pewnie czeka na okazję do zarobku.
– Zazwyczaj nie było w tym mieście nierządnic. Jakiś świeży towar? – zaśmiał się Chira. Zatrzymali się obok i przyglądali się jej z zainteresowaniem. Tamar podniosła się czując, jak nogi jej drżą ze zdenerwowania. Czy nie zostanie rozpoznana?
Ale nie, Juda nie spodziewał się spotkać tu swojej synowej, traktował więc ją jak zwykłą prostytutkę. Podciągnęła chustę na twarz i podeszła do nich.
– Skąd jesteś? – zapytał Chira. Tamar obejrzała się i wskazała wzrokiem na Enajim.
– Masz tu mieszkanie?
Pokręciła przecząco głową. Spojrzała na Judę i skinęła na niego.
– Chyba ma na ciebie ochotę – zaśmiał się Chira. – Pójdź z nią do gospody, trochę przy niej odpoczniesz.
Juda chwilę zastanawiał się, przyglądając się jej uważnie. Czekała na jego decyzję niepewna, czy była w jego oczach na tyle atrakcyjną, by znalazł w niej kochankę, choćby na tę jedną noc, na ten jeden wieczór, na tę chwilę, w której Wszechmocny zechce obdarzyć ją tak długo wyczekiwanym dzieckiem. W pewnym momencie zdjął ją lęk, że została rozpoznana. Kiedy Chira wyciągnął rękę, by dotknąć zasłony, jaką okrywała twarz, cofnęła się energicznie i znów skłoniła głowę w kierunku Judy.
– Nie ma rady – roześmiał się Chira. – Jednoznacznie wybrała ciebie. Ja nie mam u niej żadnych szans.
Juda uważnie ją obserwował. Spodobała mu się jej nieugiętość i hardość. Odkąd umarła jego żona, żadna kobieta nie potrafiła mu zaimponować, a ta ladacznica zachowuje się prawie jak księżniczka. Z chęcią poznałby ją bliżej… a i mały odpoczynek przy ciepłym, miłym ciele byłby atrakcyjnym akcentem w długiej i monotonnej podróży.
Juda rzekł:
– Pozwól, że zbliżę się do ciebie.
Odetchnęła. Jeszcze tylko jedna próba, czy nie rozpozna jej po głosie…
– Co mi dasz za to, że zbliżysz się do mnie?
Juda obejrzał się na przyjaciela.
– Nie mam pieniędzy, będę je mieć dopiero jutro, kiedy już sprzedamy wełnę. Co mam jej dać w zamian?
– Przyślij jej koziołka ze stada. To dobra cena – poradził Chira. Juda spojrzał na nią pytająco. Tamar przełknęła ślinę i z ledwie skrywanym zdenerwowaniem odparła:
– Jaką mam pewność, że wrócisz i mi zapłacisz? Niejeden wiele obiecywał i na tym poprzestał, a żyć za coś trzeba…
– Cóż mam ci dać w zastaw? Nie mam nic przy sobie, dopiero idziemy strzyc owce z naszego stada.
Wyciągnęła dłoń i dotknęła pierścienia na jego palcu.
– Daj mi twój pierścień z pieczęcią oraz sznur i laskę, którą masz w ręku. To będzie zastawem.
Juda obruszył się.
– Te przedmioty są mi potrzebne…
– Daj jej to, czego żąda – pośpieszył z pomocą Chira. – Mój pierścień będzie w trakcie handlu twoją rękojmią. Odzyskasz to, gdy przyślesz jej koziołka.
Juda spojrzał na nią. Skinęła głową i wyciągnęła rękę. Potem włożyła pierścień i sznur do płóciennej chusty, którą zawiązała na lasce. Dopiero wtedy odwróciła się i poprowadziła Judę do stojącej niedaleko gospody.

– Nie ma jej? Jak to nie ma? – Juda wściekły i przestraszony miotał się po izbie. Chira zakłopotany próbował go uspokoić.
– Może przeniosła się do innego miasta? Przecież człowiek nie może tak sobie zniknąć, bez żadnej przyczyny.
– Pytałeś o nią ludzi z miasta?
– Tak. Mówili, że nigdy nie było w mieście nierządnicy.
– Po cóż więc tej kobiecie był potrzebny mój pierścień rodowy? Przecież go nie sprzeda, bo od razu potraktują ją jak złodziejkę.
– Może tu chodzi o szantaż?
– Mogłaby mnie szantażować, gdybym nie był wdowcem – Juda roześmiał się gorzko. – Teraz tylko mam kłopot z uzyskaniem nowego pierścienia, który byłby uprawomocniony w handlu. Zanim rzemieślnicy wykonają identyczny, minie jakieś pół roku i sporo transakcji przejdzie mi koło nosa.
– Jestem częściowo odpowiedzialny za to, co się stało – odparł Chira. – Korzystaj więc do tego czasu z mojego pierścienia.
Juda potrząsnął głową z powątpiewaniem. Cała ta historia nie wyglądała zbyt jasno. Bał się, że jakiś wróg szykuje na niego coś niedobrego. Ale cóż mógł teraz uczynić?
– Niech sobie zatrzyma wszystko – stwierdził w końcu. – Bylebyśmy tylko nie narazili się na pośmiewisko, że ja posłałem jej koźlątko, a ty jej nie znalazłeś.

Tamar stała w pełnym słońcu i miała ochotę śmiać się w głos. Powietrze nasycone cytrynowym zapachem kwitnących migdałowców uderzało w nią falami ciepła. Kolory kwiatów nabierały intensywności za każdym razem, kiedy dzieciątko poruszało się w jej łonie. Czarny, żałobny strój, który nadal nosiła po Onanie powodował, że nikt jeszcze nie wiedział o ciąży, w której była już od trzech miesięcy. Dotykając powierzchni brzucha szeptała w radosnych myślach raz do maleństwa, a raz do Boga, któremu nie wiedziała, jak się odwdzięczyć.
– Panie – modliła się – wywyższyłeś poniżonego, obdarzyłeś upokorzonego. Jakim darem ci odpłacę twoją hojność, Panie? Jedynie oddając w twe ręce swego pierworodnego. Przyjmij go Boże moich ojców, niech stanie się koroną twojej chwały, niech przysporzy Judzie potomków w miejsce tych, których utracił…
– Tamar – ostry krzyk wytrącił ją z błogiego stanu, w jaki zapadła. – Co tak stoisz? Weź ten garniec i zanieś do izby!
Spłoszona obejrzała się. Kobiety zatrudnione przy przygotowaniach do rodzinnej uroczystości rozdrażnione kręciły się po kuchni, przyrządzały potrawy, wyciągały zapasy, zlewały do stągwi napoje. Wbiegła do kuchni. Gwar i hałas uderzył ją jak obuchem, powietrze było gorące od rozpalonego pieca i parujących pieczeni. Pot lał się z twarzy strumieniami, ale kobiety nie zważały na to zajęte swoimi obowiązkami.
Tamar poderwała garniec wypełniony winnym moszczem i próbowała go podnieść. Był ciężki. Płyn przelewał się gęstym sokiem przez krawędzie naczynia. Napięła mięśnie i stęknąwszy cicho podniosła go do góry. Nie mogła liczyć na czyjąkolwiek pomoc, każdy miał jakieś zajęcie. Postąpiła parę kroków uważając, by nie chlapnąć na podłogę. Jeszcze jeden krok. Jeszcze jeden. Zacisnęła zęby myśląc tylko o tym, by nie rozlać i nie narazić się tym samym na gniewne pogróżki. Próg izby przybliżał się powoli, gorące powietrze tamowało oddech… nie wytrzyma, zaraz puści… Ale nie może! Musi wytrzymać… zaraz będzie izba…
Naraz wszystko zatoczyło się wokół niej. Dzban wypuszczony z omdlałych rąk stuknął o ziemię i z głuchym pęknięciem rozbryzgnął się po podłodze. Kobiety krzyknęły przestraszone, ale tego już Tamar nie słyszała. Zapadła w ciemność.

Juda siedział w izbie i rozmawiał z sąsiadami na temat zbliżających się żniw, kiedy przez uchylone drzwi wpadły rozemocjonowane kobiety. Na przedzie, z rozwianym czarnym włosem, rzucając oczami gniewne błyski stanęła Zechar. Widać było, że nie może powstrzymać się od powiedzenia niezwykłej wieści. Juda spojrzał na sąsiadów i skinął ręką pozwalając wyrzucić potok słów, który w niej wrzał i kotłował.
– Tamar jest brzemienna! – wyrzuciła z siebie i, jakby nie potrafiąc słowami wyrazić głębi swojej emocji zatrzepotała rękami. Kobiety z satysfakcją obserwowały wrażenie, jakie wywarły na Judzie tą wiadomością. Przecież Tamar nie miała męża, skąd więc u niej dziecko? Odpowiedź był jednoznaczna i Juda nie mógł o czym innym pomyśleć.
Sąsiedzi dyskretnie milczeli wiedząc dobrze, w jak niezręcznej sytuacji znalazł się Juda. Jawny grzech w domu i to za sprawą synowej! Jak teraz postąpi ojciec rodu? Zapadła cisza pełna oczekiwania, przerywana jedynie przyśpieszonymi oddechami kobiet.
– Jesteście tego pewne? – Juda próbował jeszcze uchwycić się nadziei, że jest to tylko nieuzasadniona plotka. Kobiety jednak były niewzruszone.
– Omdlała w kuchni, to ją zanieśli na łóżko i sprowadzili babkę, która ją zbadała – zaczęły trajkotać jedna przez drugą. – Ta stwierdziła, że Tamar jest w ciąży od ponad trzech miesięcy.
– Ukrywała się ze swym bachorem! – krzyknęła bratowa potrząsając rękami w oburzeniu. – Udawała niewinną, a demon wodził ją po ulicach… Czyż nie on uśmiercił dwóch twoich synów, Judo? A teraz sprowadził na twój dom sromotę za przyczyną tej… – nie dokończyła, bo Juda podniósł dłoń. Po dłuższej chwili milczenia powoli, jakby z wysiłkiem odparł:
– Według prawa ta, która dopuściła się nierządu, winna być wyprowadzona poza miasto i spalona.
Zapadła cisza. Sąsiedzi potakująco kiwali głowami. Juda opuścił głowę i łamiącym się z lekka głosem dodał:
– Wyprowadźcie ją i spalcie.

Tamar ledwie oprzytomniałą, nie rozumiejącą nic z tego, co się wokół niej dzieje wywleczono za miasto. Grudy ziemi furkotały raz po raz uderzając w jej ciało, krzyk i złorzeczenie rozlegały się wokół. Próbowała się bronić, ale nie miała sił przeciwstawić się fali zaciekłości, jaka opanowała tłum. Szarpano ją za ubranie, przewracano i podnoszono, ciągnięto za włosy. Jedyna myśl, jaka w niej kołatała, to strach o dziecko. Osłaniała brzuch łapiąc gwałtownie powietrze, ale tylko wzmagało napaść ludzi, którzy ją prowadzili.
– Popatrzcie, jak chroni swój miot – krzyczały kobiety próbując złapać ją i przynajmniej uderzyć, opluć, wyrazić ogrom swojej pogardy. Przecież jej obecność kala dobre imię wszystkich szanujących się mieszkańców miasta! Wyrzucić, pozbyć się, zabić, spalić!
Ktoś popchnął ją i ponownie upadła. Pomiędzy depczącymi się nawzajem nogami zobaczyła coś, co ją przeraziło – rzucane między kamienny krąg długie, krzaczaste pale drewna. Nagła myśl przebiła się błyskawicą przez ścianę otumanienia. Stos! Chcą ją spalić! Ją i jej dziecko!
Wrzasnęła przeraźliwie rzucając się do ucieczki, ale silne dłonie pochwyciły ją i zawlokły na miejsce kaźni. Szarpała się, próbując gryźć sznury, którymi ją krępowano.
– Co wy robicie! – krzyczała dławiąc się od spazmatycznego, przerażonego szlochu.
– Nierządnica! Córka demona! – usłyszała w odpowiedzi.
– Nie jestem nierządnicą! – wołała rozpaczliwie, ale nikt jej nie słuchał. Pomiędzy zbitym tłumem tłoczącym się wokół niej nie było nikogo, na kim mogłaby się wesprzeć, na kogo mogłaby w tej chwili liczyć. Pośród rozbieganych w panice myśli jedna tylko jawiła się jako ratunek. Juda! On może ją ocalić. Ale gdzie on jest?
– Ojcze! – zawyła. – Ratuj, nie pozwól mnie spalić!
– On nie jest już twoim ojcem – odpowiedziano jej z tłumu. – Juda stał się twoim sędzią! To on nakazał cię oddać ogniowi!
– W takim razie oddaje na pastwę ognia również swoje dziecko! Gdyż to za jego sprawą stałam się brzemienna!
Cisza, jaka zaległa po jej okrzyku uderzyła w ludzi, którzy próbowali z tylnich rzędów przedostać się na przód dla lepszego widoku. Jeden drugiemu podawał zaskakującą nowinę. W końcu, po dłuższej przerwie, wypełnionej gorączkowymi szeptami jeden z mężczyzn zapytał:
– Jaki masz na to dowód?
Z trudem utrzymując równowagę podniosła się i gwałtownym szarpnięciem głowy odrzucając z twarzy poplątane włosy odparła:
– W moich rzeczach znajdują się przedmioty, które należą do ojca mego dziecka. Idźcie i zapytajcie Judy, czy je rozpoznaje!
Ludziom nie trzeba było tego powtarzać. Rozpaleni ciekawością powiedli ją z powrotem, ale już nie zachowywali się wobec niej tak gwałtownie jak poprzednio. Jeśli to, co powiedziała Tamar jest prawdą, wtedy prowadziliby ze sobą nie godną potępienia cudzołożnicę, ale matkę przyszłego dziedzica. Juda zobaczywszy tłum zmierzający w stronę domu podniósł się i wyszedł na zewnątrz.
– Co się stało? – zapytał.
– Ta kobieta twierdzi, że stała się brzemienna za twoją sprawą, Judo.
Zaskoczony spojrzał na Tamar.
– Nie jestem ojcem jej dziecka. To kłamstwo!
Z izby wyszedł człowiek niosąc w wyciągniętych przed siebie dłoniach laskę, sznur i pierścień z pieczęcią.
– Przyjrzyj się, Judo, czy rozpoznajesz te przedmioty – rzekła Tamar.
Juda wziął laskę i sznur do ręki. Wszystkie oczy wpatrywały się w niego z niecierpliwym oczekiwaniem. Spojrzał na twardy pasterski kij. Gładkie od częstego używania drewno miękko ułożyło mu się w dłoni, palce zacisnęły się na wyżłobionych rowkach. Powiódł palcem po znanym rysunku słoi, a potem podniósł sznur do oczu. Pomiędzy ciasnym splotem konopnych włókien błąkały się włosy z owczego runa… z jego owiec, prowadzonych na jego pastwiska. Był pasterzem mającym pod opieką całe stada, ale każdą owcę znał z osobna, czuły i opiekuńczy dla każdej. A jedna z tych owiec, czarnowłosa, brudna od ludzkich pomówień, zakurzona i poobijana stała teraz przed nim i czekała na jego sprawiedliwy wyrok. Jak zadbał o nią? Wszak przysiągł jej, że nie pozostawi ją w niedoli, że ofiaruje jej swego syna, by mogła być matką dla jego potomstwa…
Juda założył na palec pierścień i zdławionym ze wzruszenia głosem rzekł:
– Tamar słusznie wyraża swój sprzeciw. Ona jest sprawiedliwsza ode mnie, bo nie chciałem jej dać Szeli, memu synowi. Pozostawcie ją w spokoju.
A potem odwrócił się i wszedł do domu. Tamar zaś stała z wysoko podniesioną głową pomiędzy milczącym tłumem, który powoli rozchodził się do swoich domów.

– Szybko, podajcie gorące szmaty! – położna zwijała się jak w ukropie.
W pokoju było duszno od kadzideł, w każdym kącie rozstawione były miseczki z palonymi ziołami, których zapach miał odgonić złe duchy, a zwłaszcza Tillit, kobietę-demona, pragnącą porwać nowo narodzone dziecko. Ciężkiego zaduchu nie potrafiło nawet usunąć szerokie otwarcie drzwi. Położna pilnie strzegła, by nikt i nic nie zastawiło wejścia, w przeciwnym bądź razie mogłyby wyniknąć problemy z wyjściem dziecka z łona. Za ścianą słychać było miarowy rytm bębenka. Rozwieszone talizmany, mające uspokoić pogańskich bogów wprowadzały atmosferę lęku i niepewności, czy duchy będą łaskawe dla matki i rodzącego się dziecka.
Mieszkańcy domu uczynili wszystko, by zapewnić dziedzicowi pomyślne narodziny. Juda wsłuchany w odgłosy dochodzące z pokoju, gdzie rodziła Tamar modlił się gorąco do Wszechmocnego, choć na zewnątrz nie dawał żadnej oznaki, jak wiele wkładał w to emocji. Czuł, że w stosunku do Tamar postępował niewłaściwie i obawiał się, że Bóg nie będzie patrzył na niego łaskawym okiem. Tym gorętsze prośby zanosił do Niego, obiecując mu w zamian za szczęśliwe narodziny pierwsze jagnięta ze stada i hojne jałmużny wśród miejskich biedaków.
Tamar zaciskała zęby, żeby nie krzyczeć, duże krople potu spływały jej po ciele, chłodząc rozpaloną skórę. Czuła silne parcie, dziecko pragnęło wyjść już na świat, ale położna nie pozwoliła jej jeszcze rodzić.
– Mam dziecko, mam wreszcie upragnione dziecko – myśli rozbłyskały i gasły w impulsach bólu. Wreszcie położna określiła rozwarcie i pozwoliła jej przeć. Napięła wszystkie mięśnie i wyzwalając z płuc okrzyk zaczęła rodzić. Co jakiś czas dochodziły ją komentarze, jakie gadatliwa położna wymieniała z pomocnicą:
– Już widać rączkę! Tak, mocniej przyj, dzieciak wychodzi prawidłowo, główka pewnie zaraz się pokaże. Podajcie mi jakąś wstążeczkę, muszę oznaczyć pierworodnego, masz dwoje dzieci w swym łonie…
Nagły ból, jak ostrze noża zagłębił się w jej trzewia. Jęknęła i skurczyła się w sobie. Położna rozgniewała się na nią:
– Co ty wyprawiasz – krzyknęła. – Masz rodzić, a nie zatrzymywać dziecko w sobie! Gdzie ta wstążeczka, dziecko już cofa się!
Tamar ledwie żywa sięgnęła do włosów i zdarła z nich czerwoną tasiemkę. Położna szybko zawinęła ją wokół małej piąstki.
– Teraz przyj! – rozkazała. – I to z całej siły!
Tamar skupiła się i wszystkie swe siły włożyła w nacisk na przeponę. Cofnięcie się dziecka śmiertelnie ją przeraziło. Czyżby Bóg odjął jej błogosławieństwo? Czy nie jest godna, aby być wreszcie matką?
– Boże naszych ojców – jęknęła i nie miała już sił cokolwiek powiedzieć. Ból promieniował jej po całym ciele. Ale dziecko znów zaczęło się przeciskać przez ujście. Przestała myśleć o czymkolwiek, zapomniała o tym, gdzie jest i co się wokół dzieje. Jedyne, czego się uczepiła, to aby urodzić, by wyzwolić się z tego bólu, który rozrywał jej ciało.
– Jest! – krzyknęła położna. – Urodził się… ale to nie ten pierworodny! Brat jego pierwszy przebił się na świat. Ech, mały urwisie… Jesteś godny imienia Peres.
Roześmiała się i podała dziecko pomocnicy. Ta szybko zajęła się nim, gdy tymczasem położna pomagała drugiemu dziecku wyjść z łona. Tamar z chęcią już wzięłaby syna na ręce, ale jeszcze tamten czekał… ten naznaczony, ten z czerwoną wstążeczką. Ale ten, na którego czekała, nie śpieszył się, by ją sobą ucieszyć. A przecież chciała ofiarować mu miłość, radość, czułość…
– Jest i drugi – zawołała radośnie położna. – Oto twój syn, twoi dwaj synowie. Zawiadomcie Judę o narodzeniu się dwóch dziedziców.
Położyli oba maleństwa przy jej boku. Dłuższą chwilę przyglądała im się załzawionymi ze szczęścia oczami.
– Pan pomnożył swe błogosławieństwo – szepnęła w końcu. – Pragnęłam jednego dziecka, otrzymałam dwoje. Niech będzie wywyższone imię Boga Abrahama, Izaaka, Jakuba…
Podniosła wzrok, bo w drzwiach stanął Juda.
– Oto twoi synowie, Judo, Peres i Zerach – powiedziała, gdy podszedł do niej i dotknął ich główek. – Daję ci ich w zamian za tamtych, których utraciłeś.
Juda nie odpowiedział. Gładził blade, pokryte delikatnym meszkiem policzki, a potem wypowiedział słowa błogosławieństwa:
– Błogosławiony bądź Peresie, który z żądzy życia wyprzedziłeś swego brata. Niech twe pastwiska poszerzają swe granice, a twemu potomstwu nie braknie mleka i moszczu winnego. Niech zboże rodzi w obfitości, a deszcze zraszają twe plony. Błogosławiony bądź Zerachu, któryś pierwszy dłoń wystawił, by otrzymać błogosławieństwo pierworództwa. Lecz jak Ezaw cofnąłeś się, by nie przyjąć jego nasycenia. Jednakże i ciebie niech Pan obdarzy swoją opieką, byś miał dobrze w swoim życiu i aby niczego ci nie brakowało.
Potem spojrzał na Tamar i położywszy rękę na jej głowie rzekł:
– I ty bądź błogosławiona Tamar, która jak ojciec mój Jakub nie poddałaś się, lecz uchwyciłaś mocno Wszechmocnego, aż ci pobłogosławił… mimo braku nadziei. Jesteś wzorem dla niewiast, gdyż dzielna jesteś i wytrwała – to powiedziawszy podniósł się i wyszedł z izby. Tamar zaskoczona jego słowami pochyliła się nad swymi dziećmi. Dłuższą chwilę milczała. Peres spał spokojnie przytulony do jej piersi, Zerach kręcił się, jakby czegoś szukał w niespokojnym śnie. Podała mu do rączki palec, uspokoił się. Na nadgarstku lśniły czerwienią splecione nici. Ich widok pobudził wspomnienia.
– Czerwona tasiemka – pomyślała całując zaciśnięte piąstki synka. – Coś, co zdobi ciebie, choć nie masz o tym pojęcia. Myślisz, żeś zły i niegodny, bo nie ma nikogo, kto by dostrzegł twoje zalety… aż przyjdzie chwila, kiedy w twym życiu zalśni czerwienią twoja uroda. I przyjdą narody i pokłonią się tobie, boś jest dziedzicem Wszechmocnego. Tylko nie zapomnij o tym, nie pozwól by pogarda tego świata zabrała ci twoje dziedzictwo, by poniżyli ciebie. Walcz o chwałę, która ci się należy. Bo jesteś synem Abrahama, bo jesteś… moim synem.
A Zerach i Peres przytuleni do siebie, ogrzewani ciepłem Tamar śnili o dziedzictwie, które im zostało obiecane.